Hugh
Thomson
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2012
Zdaje się,
że do dziś modne jest wśród młodzieży ze Stanów i Europy
Zachodniej, a i u nas też pojawia się taki trend, aby przed
rozpoczęciem studiów powłóczyć się przez rok po świecie,
zaznać swobody, poszaleć, posmakować życia samodzielnego, niby
już na własny rachunek, bez opiekuńczej ręki rodziców, ale
jeszcze beztroskiego, nieodpowiedzialnego.
Tak
właśnie postąpił Hugh Thomson, a dla Meksykanów Hugo (bo – jak
twierdzi autor – Hugh jest nie do wymówienia dla osób
hiszpańskojęzycznych) – zrobił sobie przerwę w nauce i wyruszył
do Meksyku, tyle, że było to ponad 30 lat temu, w 1979 roku. Miał
trochę pieniędzy, ale nawet przy różnicy w sile nabywczej dolara
i peso nie tyle, by mógł przeżyć rok nie troszcząc się o kasę.
Na szczęście już na początku podróży, w samolocie ktoś
podpowiedział mu rewelacyjny pomysł na dobry zarobek: trzeba kupić
w Stanach duże auto i przeprowadzić je przez dwie granice do
Ameryki Centralnej unikając płacenia cła i podatku, a w Gwatemali
albo Belize można sprzedać je z niezłym zyskiem. Hugo idzie za tą
radą, kupuje starego oldsmobila i bez tablic rejestracyjnych i prawa
jazdy rusza przez cały Meksyk, starając się unikać głównych
dróg i dużych miast. Po wielu miesiącach i perypetiach dociera do
celu, gdzie na niego i jego oldsmobila czeka niezbyt miła
niespodzianka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz