wtorek, 20 stycznia 2015

Michał Olszewski "Najlepsze buty na świecie"




„Najlepsze buty na świecie" to autorski wybór reportaży publikowanych przez Michała Olszewskiego na łamach „Tygodnika Powszechnego" i „Gazety Wyborczej" w latach 2003 - 2014, nie wliczając tu tekstu tytułowego, który w książce został wydany po raz pierwszy. Celowo nie uaktualniałem jednak żadnego z tekstów, uznając, że powinny one pozostać tym, czym były w momencie ich powstawania: zapisem ludzkich dramatów oraz uporczywych zmagań z losem - wyznaje dziennikarz w „Postscriptum".

Zbiór został podzielony na kilka części. Otwiera go cykl o tematach tabu, które na przestrzeni ostatnich lat zaczęto dostrzegać w kościele. Przeczytamy tu zatem o wikarym, który fotografował nagie dzieci i lubił wsadzać łapska w majtki swym podopiecznym i jeszcze o innym, lubiącym przemoc duchownym. 

Później wcale nie jest lżej.

poniedziałek, 1 grudnia 2014

"Żywot wspinacza strachliwego" - Jacek Kamler

Żywot wspinacza strachliwego
Jacek Kamler

Wydawnictwo Annapurna, 2014
428 stron
autobiografia, wspomnienia, podróże

Mówi się, że każdy może napisać jedną dobrą książką. O swoim życiu. Ale trzeba jednocześnie mieć o czym opowiadać. Żywot wspinacza strachliwego nie jest książką tylko o górach, jak można by sądzić po okładce. Jest książką o losach człowieka. W latach młodości, w czasach trudnych i lepszych. Jest też książką o życiu w ojczyźnie i na obczyźnie. Autor wspomni o wielu podróżach, górskich wędrówkach, ale także o prawdach, które mogłyby być naszymi. Choć jest to wieloaspektowa książka o codzienności, czytelnikowi obca będzie nuda i szarość.

Urodzony w Warszawie w 1933 roku Jacek Kamler postanowił opowiedzieć swoją historię. Historię barwną i pełną przygód. W tej bardzo ciekawej autobiografii nie brak anegdotek w najmłodszych lat oraz opowieści wojennych, które wzbudzą w czytelniku strach. O śmierci nikt z nami nie gadał. A żeby było ciepło i żebyśmy tę kaszę co dzień mieli, to była sprawa mamy, a nam dzieciom nic do tego. Moim problemem był brak ulubionych książek albo kolejki na szynach. Śmierć, ta prawdziwa, nie książkowa, była gdzieś daleko, może ktoś ją tam spotykał, ale przecież nie ja. Niemcy to był inny świat, z którym zetknąłem się tylko raz, gdy schwytano mnie w łapance. [1]

Dzięki kolejnym stronom tej pozycji niektórzy mogą sobie przypomnieć (a inni poznać) absurdy życia w czasach komuny. Jeżeli tym młodszym osobom, nie dane było poznać tych anegdot z ust najbliższych, Żywot wspinacza strachliwego okaże się bardzo interesującą propozycją, bo pełną opowieści jakby z innego, dalekiego świata. Pod gaciami i koszulami odkryłem równo ułożone roczniki paryskiej Kultury. Dynamit istny w tamtych czasach! Prokuratura murowana! [2]

Największą pasją Jacka Kamlera są góry. W książce – do pewnego czasu - aż roi się od tatrzańskich opowieści. Doświadczeń mężczyzny, ale także opowieści o cenionych przez niego ludziach, których życie wyznacza wędrówka po górach. W tamtych czasach autor książki dużo się wspinał. Pragnął zdobywać kolejne szczyty. Coś jednak nakazało mu przerwać to zachłanne pokonywanie górskich szlaków. Intuicja? Kolejne zdarzenia, które obserwował? Strach? Czułem, że przekroczyłem swoje górskie maksimum i teraz już tylko będę się cofał. [3]

wtorek, 25 listopada 2014

Aleksander Kaczorowski "Havel. Zemsta bezsilnych"

Václav Havel, pisarz, intelektualista, filozof, dysydent, polityk. Postać niewątpliwie wybitna. W mojej wyobraźni funkcjonował jako ktoś zbliżony charyzmą (bo nie intelektem przecież) do Lecha Wałęsy. Poza tym miałam go za człowieka niezwykle kulturalnego, mocno stąpającego po ziemi i przede wszystkim kochającego swój kraj i rodaków. Po przeczytaniu „Havla. Zemsty bezsilnych" moje wyobrażenia nieco się odmieniły. Otrzymałam bowiem od Kaczorowskiego portret wielowymiarowy, ukazujący pierwszego prezydenta Republiki Czeskiej z kilku nieznanych mi perspektyw.
Kaczorowski wychodzi od korzeni, wskazuje na burżuazyjne pochodzenie rodziny Havlów. Badacz cofa się trzy pokolenia wstecz, prezentując losy dziadka, który był człowiekiem dziewięciorga rzemiosł (był m.in. ministrem, dziennikarzem, działaczem podziemnej organizacji związanej z Masarykiem), ojca będącego wpływowym budowlańcem, który dorobił się fortuny, opowiada o stryju-magnacie zarządzającym wielką wytwórnią filmową, obracającym się w artystycznym środowisku. Młody Vašek już od dziecka miał zatem styczność z polityką i artystyczną bohemą.
Siedem razy próbował dostać się na studia, ale ze względu na pochodzenie nie został przyjęty. Uniwersytet zastąpiły mu knajpki, w których spotykał się z ówczesną młodą czeską elitą intelektualną oraz dom rodzinny.
 Kaczorowski umiejętnie wyłapuje kulminacyjne punkty w życiu Havla, śledzi jego intelektualną ewolucję, opisuje działalność w Teatrze na Balustradzie, przytacza słynny spór między Havlem, a Kunderą, analizuje najważniejsze w  twórczości Vaška publikacje i dramaty (m.in. eseje „List do Husáka", „Czeski los?", „Siła bezsilnych", dramaty „Garden party", „Audiencja", „Wernisaż" „Protest", „Opera żebracza"). Przy okazji otrzymujemy niezwykle pasjonujący panoramiczny obraz czechosłowackiego środowiska artystycznego z okresu komunizmu. 

piątek, 7 listopada 2014

Nadciąga noc. Irakijczycy w cieniu amerykańskiej wojny - Anthony Shadid

Siedziałam w przychodni czekając na swoją kolej. Skończyłam już książkę, która miałam ze sobą i przestawiłam się na radio - Trójkę, oczywiście. Traf chciał, że akurat Michał Nogaś, prowadzący audycje o książkach. Kto jak kto, ale redaktor Nogaś zawsze mnie na jakąś książkę nakusi i muszę ja potem kupić/mieć/przeczytać. Oczywiście od razu zapisałam autora i tytuł, a także skrótowo, o czym książka opowiada. Przy okazji wizyty w zaprzyjaźnionej księgarni stałam się posiadaczką własnego egzemplarza książki Nadciąga noc. Irakijczycy w cieniu amerykańskiej wojny Anthony’ego Shadida. Urodzony w Stanach Zjednoczonych Shadid miał libańskie korzenie, ale dorastał w stricte amerykańskiej rodzinie; języka arabskiego nauczył się o wiele później i do celów związanych z pracą. Ten wieloletni korespondent New York Timesa na Bliskim Wschodzie był świadkiem wkroczenia sił amerykańskich do Bagdadu w 2003 roku. Obserwował jak zmienia się świat Irakijczyków, ich życie i sytuacja polityczna. Paradoksalnie zmarł nie w wyniku ran postrzałowych, a… ostrego ataku astmy połączonego z alergią na końską sierść. Dla przypomnienia dodam, że w Iraku w 2004 roku zginął w wyniku ostrzału polski korespondent wojenny, Waldemar Milewicz (dżihadyści zignorowali napis PRESS na samochodzie).
Bagdad liczy sobie ponad półtora tysiąca lat. Miasto to naznaczone jest krwawą historią licznych podbojów, ale i uważane za jedno z najpiękniejszych i najlepiej rozwiniętych. Niestety, XX-ty wiek przyniósł Irakijczykom dalsze rozczarowania – Shadid przytacza analogiczny do tego z 2003 roku przykład „wyzwolenia” Iraku: w roku 1917 Anglicy wyzwalają Irak spod tureckiej niewoli, co prowadzi do krwawo stłumionego powstania w 1920 roku. Po wyniszczającej wojnie z Iranem i napaści na Kuwejt, która pociągnęła za sobą  operację Pustynna Burza, Irak na dziesięć lat został odcięty od świata i zdany na łaskę kacyków podległych dyktatorowi z powodu sankcji wprowadzonych przez USA. W jednym z wywiadów Madeleine Albright zapytana przez dziennikarkę: Słyszeliśmy, że pół miliona dzieci zginęło. Wydaje mi się, że to jest więcej niż zginęło w Hiroszimie. Jak pani myśli, czy ta cena jest warta tego? bezdusznie stwierdziła: Myślę, że to jest bardzo trudny wybór, ale cena – myślimy że jest to tego warte. Irakijczycy nigdy jej tego nie zapomną. Czytaj dalej...

niedziela, 2 listopada 2014

"Mój dżihad" Aukai Collins

Mój dżihad
Aukai Collins

Wydawnictwo Ender. Sławomir Brudny
336 stron
literatura faktu, publicystyka
Napisać dobrą książkę nie jest łatwo. A jeszcze trudniej jest napisać dobrą książkę o swoim życiu. Podstawą w niej powinien być ciekawy życiorys. Aukai Collins na nudę w swoim życiu na pewno narzekać nie może. Gdy dodać do tego reporterski styl, w jakim prowadzona jest cała opowieść, czytelnik ma przed sobą niebanalną, przepełnioną mocnymi fragmentami książkę, która stanowi ciekawe literackie doświadczenie.

Intryguje już sam tytuł książki. Dżihad w końcu nie kojarzy się zbyt dobrze. Wielokrotnie to pojęcie jest nadużywane bądź używane nie w takim kontekście, jak powinno. Arabskie słowo dżihad oznacza zmaganie się z przeciwnościami. Na Zachodzie zostało błędnie utożsamione ze świętą wojną, ponieważ pojawia się w Świętym Koranie w kontekście wojny. (…) Czyn lub działanie staje się dżihadem, gdy spełnia podstawowe i określone w Koranie kryteria. Upraszczając, kiedy atakowana jest muzułmańska ziemia, a muzułmanie zabijani, pojawia się potrzeba dżihadu. W tym przypadku obowiązkiem każdego zdolnego do walki muzułmanina staje się przyjście z pomocą ofiarom. Ale nawet w takiej sytuacji dżihad rządzi się wieloma regułami. Nie można zabijać osób, które nie podejmują walki. Uprawy i drzewa nie mogą być niszczone, a trzoda zabijana. Nie wolno nawet atakować domów modlitwy innych wyznań, a muzułmanie nie mogą zmuszać nikogo do przejścia na islam. [s. 34] Aukai Collins wspomina ponadto, jak mocno na przestrzeni lat zmieniło pojmowanie tego hasła.

Mój dżihad to spisane losy Amerykanina, który postanowił przejść na islam i walczyć u boku mudżahedinów. Przeszkadzała mu niesprawiedliwość świata i okrucieństwa bliźnich? Przypadkowe spotkanie wywarło na nim aż tak mocne wrażenie, by z rzutu zmienić całe swoje życie? Chwilowa fanaberia młodego chłopaka, który niekoniecznie wie, czego chce? Trudne doświadczenia młodości, które wyklarowały taką, a nie inną życiową ścieżkę? Nie znalazłem żadnej informacji mówiącej o tym, że Czeczeni są muzułmanami albo że Rosjanie dopuszczają się okrucieństw (…), ani że wojna w tamtym miejscu jest elementem dżihadu. Jednakże brodaci rebelianci wyglądali jak mudżahedini, a dla mnie był to bardzo znajomy widok. [s. 79-80] Z całej historii wyłania się rys człowieka odważnego, choć szalonego. Czasami ta osoba nas drażni, innym razem śmieszy. Momentami myśli się o nim jak o infantylnym młodym mężczyźnie, który miał nową zachciankę. Innym razem nie wierzy się w poziom jego odwagi, graniczącej z głupotą. Jednak to wszystko sprawia, że obok książki ciężko przejść obojętnie, nietrudno o moc dyskusji na jej temat.

Chociaż Mój dżihad jest swego rodzaju autobiografią, nie brak tutaj fragmentów rodem z filmów akcji. Poszczególne elementy tej układanki odkrywają nie tylko bezsens wszystkich opisywanych okrucieństw, ale także niemoc wobec walki z terroryzmem. O Collinsie wiele można powiedzieć, ale na pewno szczerze i jednoznacznie podchodzi on do walki z niepotrzebną przemocą. W swojej książce odkrywa działania FBI i CIA przeciwko terrorystom, ukazując jednocześnie, jak bardzo Amerykanie nie potrafią sobie z nimi radzić, wyrzucając w błoto całą masę pieniędzy, tworząc wysoki poziom biurokracji, nikomu tym samym tak naprawdę nie pomagając.

niedziela, 19 października 2014

"Wyspa na prerii" Wojciech Cejrowski

"Rzecz dzieje się współcześnie w Arizonie, tuż przy granicy z Meksykiem. Dziki zachód dawno przestał być dziki, ale mieszkańcy prerii wciąż o tym zapominają. Preria jest trochę dzika, trochę niepiśmienna. Nie jest zacofana! Po prostu poszła w inną stronę niż nasz cywilizacja. Posłuchajcie..."*



zdjęcie pochodzi ze strony warto-nie-warto.pl


Jako student autor imał się różnych zajęć i to w różnych zakątkach świata. Na dłuższą chwilę osiadł w Arizonie, jako pomocnik na rancho, aby przyjrzeć się z bliska  życiu prawdziwych kowbojów. Zakochał się w tym miejscu, a ono mu się odwdzięczyło. W wyniku splotu pewnych wydarzeń, Wojciech Cejrowski został pełnoprawnym właścicielem małego rancha, które co prawda po pewnym czasie porzucił, ale do którego po dwudziestu latach powrócił, na nowo zaczynając swoją przygodę z prerią.

"Wyspa na prerii" jest książką całkowicie inną niż "Rio Anaconda" czy "Gringo wśród dzikich plemion" i nie mam tu na myśli tylko tej najbardziej oczywistej różnicy, że nie traktuje o Indianach. Jest to książka inna, bo jej akcja jest niespieszna, a autor nie odkrywa co rusz nowych zakątków, ale skupia się na zwykłym, codziennym życiu w małym domku na prerii, opisując przy tym cały swój proces adaptacyjny. Poskramianie natury, wgryzanie się w lokalne zwyczaje, zaskarbianie sobie sympatii okolicznych mieszkańców,  to tylka kilka przykładów z tego o czym traktuje ta książka. Dla jednych będzie to ciekawą odmianą, dla innych, zwłaszcza tych którzy szukają wielkich przygód, ogromnym rozczarowaniem. Ja należę do grupy pierwszej.

Obraz arizońskiej prerii, jaki wyłania się z opowieści autora jest zaskakujący. Ludzie z jednej strony przedstawieni są jako stado, grupa, która żyje w pełnej symbiozie, z drugiej jednak strony każdy jest tu indywidualistą i dziwakiem. Wszyscy - zarówno biurokraci, jak i listonosz czy sprzedawca w sklepie - uważają, że prawo jest dla nich, ale jeśli państwo wymaga czegoś od nich, to nagminnie te przepisy łamią i nic sobie z tego prawa nie robią, bo przecież kto ma broń, ten ma rację. Początkowo mamy wrażenie, że ludzie są tu tak prości, że aż nieco zacofani, ale jednak większość z nich doskonale radzi sobie w interesach wszelkiego typu i na biedę nie narzeka. Kraina sprzeczności...

Wojciech Cejrowski przygląda się temu wszystkiemu z szeroko otwartymi oczyma i w typowy dla siebie sposób komentuje. Lubię ten styl, pełen humoru i ironii, choć wydaje mi się, że autor tak się tą innościa zachwyca, że aż zachłystuje i w pewnych momentach zupełnie traci obiektywizm. Niemniej, jak zawsze, pisze ciekawie i spawia, że czujemy się jakbyśmy byli na tej wyprawie razem z nim, co jest niewątpliwie wielkim plusem tej książki.

Na minus są moim zdaniem zdjęcia. Nie mylić z oprawą książki, która jest piękna! Kredowy papier, lekko postarzane strony, mapki i klimatyczne rysunki sprawiają, że książka jest prawdziwą czytelniczą ucztą, jednak fotografie są często bez większej treści i nie są adekwatne do danego działu. Być może się czepiam, ale uważam, że w książce podróżniczej zdjęcia powinny zapierać dech w piersiach, albo przynajmniej zaskakiwać, a tu nastąpiło lekkie rozczarowanie.

Generalnie książka bardzo mi się podobała. Były rozdziały bardziej ciekawe, były i takie pisane trochę na siłę, ale uważam, że całość jest bardzo sympatyczna. Jeśli  ktoś, tak ja, nie spodziewa się fajerwerków, ale ciekawych i zabawnych anegdot, to z pewnością się nie zawiedzie, natomiast jeśli jest rządny mocniejszych wrażeń, to powinien sięgnąć po wcześniejsze książki autora. Jest w czym wybierać :).

* "Wyspa na prerii", W. Cejrowski,  wydawnictwo Zyski i S-ka 2014, str. 7 

piątek, 8 sierpnia 2014

"Buenos Aires" Marta Handzlik

Buenos Aires
Marta Handzlik

Warszawska Firma Wydawnicza
164 strony
literatura podróżnicza / wspomnienia
Nie kategoryzujcie Buenos Aires jako literatury podróżniczej. Oczekujcie od książki czegoś więcej niż tylko biograficznych wspomnień z życia Evity. Nie myślcie, że jest to zaledwie notatnik z odbytej podróży. Wtedy czytanie tej pozycji okaże się wyśmienitą literacką zabawą. Znajdziecie tutaj wszystkiego po trochu. I odkryjecie, że Buenos Aires to przede wszystkim książka... o spełnionym marzeniu.

Cała przygoda Marty Handzlik zaczyna się od pewnej fascynacji. Od uwielbienia skierowanego do Evity. Autorka nie raz da czytelnikowi do zrozumienia, że zamierza przemierzać drogi, którymi jej idolka kroczyła. I że na zawsze będzie należeć do Buenos Aires. Pobyt w tym mieście był dla niej spełnieniem największego marzenia, by chociaż w ten sposób przybliżyć się do Evity. Poszukuje jej śladów w całym mieście. I trzeba przyznać, że niesamowicie potrafi snuć opowieść o miejscach, które pokochała. Potrafi swoją fascynacją nieźle namieszać w głowie innych.

A właściwie dlaczego Evita? Choćby dlatego, że była kobietą, która w czasach, gdy kobieta mogła być tylko żoną albo kochanką, zapragnęła być przywódczynią narodu. Przyszła znikąd, ale pragnęła wszystkiego. (...) Pokazała, że w kraju zdominowanym przez mężczyzn kobieta może wiele. Miała siłę, upór i wiarę w to, że może wiele zdziałać. [s. 28] Wokół niej kręci się cała argentyńska opowieść. Każda droga, którą Marta Handzlik kroczy jest pretekstem do opowiedzenia czegoś o niej. Każda rozmowa zostaje z premedytacją nakierowana na poznanie nowych faktów z jej życia. Każda spotkana osoba pozwala odkryć nowe ciekawostki.

Buenos Aires jest świetnym obrazem współczesnej Argentyny. Bowiem pomiędzy poszukiwaniami ducha Evity, autorka książki próbuje nam przedstawić dokładny obraz tego rejonu świata. Dlatego pozycja ta jest także swego rodzaju przewodnikiem. Poznamy trochę zwyczajów, zapragniemy skosztować specjałów kulinarnych i wiele więcej. Marta Handzlik zwróci nam uwagę na parę istotnych faktów, które mogą się przydać w naszej przyszłej przygodzie z tym krajem i miastem.

Styl Buenos Aires najbardziej zbliżony jest do luźno pisanego dziennika z przeżyć w obcym kraju. Można odnieść wrażenie, że duża część książki pisana była na gorąco. Autorka czasami się powtarza. Ale jednak całość można pochłonąć bardzo szybko. Czyta się ją bardzo dobrze, z zapartym tchem. Szybko przewraca się kolejne strony, by z każdą kolejną poznać nowe fakty.

czwartek, 7 sierpnia 2014

"Swoją drogą" Tomek Michniewicz

"Zabiorę Cię w dowolne miejsce na świecie. 
Pod jednym warunkiem - decyzję, dokąd chcesz lecieć i po co, musisz podjąć już, w tej chwili."*

Słowa te usłyszały od autora 3 osoby:  Marcin, dawny kolega, kiedyś żądny przygód, dziś nudny księgowy, Marianna, piękna żona autora, która nie wyobraża sobie urlopu innego niż plaża i all inclusive oraz Andrzej, ojciec Tomka, który jest nieco despotycznym miłośnikiem bluesa. 
Spodziewać by się można było, że z wielkim entuzjazmem wyruszyli w drogę swego życia, po czym wrócili  pełni wrażeń  i uroczych zdjęć i żyli długo i szczęśliwie, jednak prawda jest nieco inna.

Dla każdej z tych osób podjęcie decyzji o wyjeździe wiązało się z wielkim wyzwaniem i zmierzeniem się z własnymi demonami. W przypadku Marcina było to zburzenie ładu panującego w jego życiu od lat i porzucenie biura na rzecz amazońskiej dżungli, Marianna - kobieta niezależna i znająca własną wartość - podjęła próbę zrozumienia roli kobiet w świecie islamu na przykładzie  Arabii Saudyjskiej, natomiast Andrzej, marzący całe życie o zagraniu na swojej gitarze w prawdziwej bluesowej spelunce przekonał się po wyprawie do Stanów, że nie wszystko złoto, co się świeci. Nie można też zapomnieć o autorze, który zabierając swoich bliskich w te wszystkie podróże został skonfrontowany z nieco inną stroną ich osobowości, przez co i ich wzajemne stosunki siłą rzeczy uległy pewnej zmianie.
 
Kolejnym ważnym, o ile nie najważniejszym aspektem tej książki jest to, że dzięki niej uświadamiamy sobie jak bardzo ograniczeni jesteśmy we własnych osądach. Wychowani po europejsku wszystko mierzymy swoją miarą i ślepo wierzymy w to, że tak jest najlepiej. I nawet nie trzeba jechać do USA, Arabii Saudyjskiej czy w amazońską dżunglę, aby się o tym przekonać.

"Przyjechaliśmy tu, przywożąć swoje przyzwyczajenia, nieświadomie oczekujemy znanych nam dobrze schematów. Gdy świat działa na innych zasadach, frustrujemy się, męczymy. Wystarczyło się dostroić, zaakceptować ten inny porządek. Okazało się, że jest logiczny i poukładany, tylko inaczej. Ale nie jest głupi, bezsensowny. Jest inny."**

W pełni zgadzam się z autorem, że karmieni medialną papką nie zadajemy sobie zbyt wiele trudu, aby choć część informacji zweryfikować, przez co ilość naszych lęków i uprzedzeń ciągle wzrasta, niszcząć tym samym chęć poznawania świata.

Książkę z czystym sumieniem polecam i uważam, że każdy znajdzie w niej coś dla siebie. Jest to nie tylko ciekawy reportaż, ale również wspaniała lekcja tolerancji i  to zarówno tej w stosunku do najbliższych nam ludzi, jak i odległych i obcych kultur.

"Swoj drogą", Michniewicz Tomek, wyd. OTWARTE, Kraków 2014, str. 45
** tamże, str. 206 

Biała gorączka - Jacek Hugo-Bader

We wstępie do Białej gorączki Hugo-Badera Mariusz Szczygieł napisał, że autor "opisuje imperium z perspektywy wałęsającego się psa". Właściwie na tym opis książki można skończyć, bo w jednym zdaniu Szczygieł wspaniale zawarł kwintesencję reportaży Hugo-Badera.
Biała gorączka należy do książek, które przeczytać należny, o których się dyskutuje.
Reportaże powstały podczas wyprawy autora na niedostępne syberyjskie stepy, w czasie podróżny do Ukrainy, czy do biednej, jak mysz kościelna Mołdawii. Hugo-Bader UAZem-469, nazywanym sowieckim jeepem przemierza najdziksze tereny Rosji, na drogach której ludzie "giną jak muchy. W 2007 roku życie straciło ponad 30 tysięcy osób, tyle co w całej Unii Europejskiej". Świat, który opisuje nam autor jest brudny, zły i brzydki; pełen narkomanów (4 miliony), samobójców, pijaków (kolejne 4 miliony obywateli) i wyrzutków. Wypadek w kopalni, w którym zginęło stu górników, to tylko statystyka.
Ale zdarzają się kurioza - Hugo-Bader rozmawia z "wykładowcą" na byłym Uniwersytecie Kultury Hipizmu, który oferował zajęcia z teatru, literatury, historii sztuki, ale i estetyki biedy i filozofii hipizmu z elementami psychologii.
Tak, jak napisałam wcześniej - ta książka to lektura obowiązkowa. Mnie ten ogrom biedy i zdziczenia znużył mniej więcej w połowie, ale książkę doczytałam z wypiekami na twarzy.
Mam tylko szczerą nadzieję, że nie cała Rosja jest taka, jaką opisuje Hugo-Bader.


poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Láska nebeská - Mariusz Szczygieł

W maju miałam okazję uczestniczyć w spotkaniu autorskim z Mariuszem Szczygłem. Bardzo to było udane spotkanie, które nie tylko przybliżyło czytelnikom pisarstwo Szczygła, ale i zbliżyło dwa narody, bo gościło u nas wielu Czechów. Również w tym roku przeczytałam doskonałe reportaże zawarte w tomie Gottland, które bardzo pozytywnie wspominam (recenzja tu). Kiedy tylko miałam możliwość sięgnięcia "po więcej Szczygła", zrobiłam to bez wahania. Láska nebeská jest zbiorem felietonów, znacznie lżejszych niż wspomniany Gottland. O ile w tym ostatnim mieliśmy masę historii dość ciężkich gatunkowo, to Láska nebeská (po polsku można to przetłumaczyć jako "niebiańska miłość", "miłość nie z tej ziemi") opowiada o radości życia, z ciepłym humorem ukazując literaturę, film i sztukę Czechów (oraz Czechosłowaków). Króciuteńkie felietoniki okraszone są czarno-białymi zdjęciami z pogranicza reportażu i fotografii streetartowej. Próbując uchwycić czeską mentalność, Szczygieł,  szuka różnic i podobieństw między naszymi narodami, ale odniosłam wrażenie, że Czesi to bardziej stan umysłu niż naród - i właśnie o tym jest ta książka. O największych czeskim filozofie - Szwejku; o nieistniejącym geniuszu, który z miażdżącą przewagą głosów zwyciężył w plebiscycie na Największego Czecha, o abstrakcyjno-kafkowskim pogrzebie Havla. Część felietonów ukazała się jako przedmowa do książkowej serii "Literatura czeska", wśród których znalazły się między innymi  "Przygody dobrego wojaka Szwejka" Jaroslava Haška, "Święto przebiśniegu" Bohumila Hrabala, "Czarny Piotruś" Jaroslava Papouška, "Krakatit" Karela Eapka, "Opera żebracza" Václava Havla, czy polecana wszystkim przez Szczygła "Śmierć pięknych saren" Oty Pavela.
Więcej na http://setna-strona.blogspot.com/