sobota, 15 grudnia 2012

"Uchodźcy z Korei Północnej. Relacje świadków" Juliette Morillot, Dorian Malovic




Dawno nie czytałam tak poruszającego reportażu - chciałam napisać, lecz przecież w tym roku czytałam wiele świetnych książek reporterskich. Należą do nich także Uchodźcy z Korei Północnej. Książka trudna tematycznie, aczkolwiek przystępna językowo, naszpikowana licznymi informacjami lecz mimo to łatwa w lekturze.

Ciąg dalszy u mnie.

piątek, 7 grudnia 2012

Przez mongolskie stepy

            „Podróż do Mongolii to jak podróż wstecz. (...) Podróż biegnie wstecz, nie zatrzymując się na tym, co się działo w moim życiu, lecz przebija się do czegoś dużo wcześniejszego, gdzieś, gdzie nie docierały myśli.”*
            Rządni przygód i odkrywania nieznanego wyruszasz w miejsca gdzie poznajesz zupełnie inny tryb życia. Z fascynacją odkrywasz nowe miejsca, zwyczaje mieszkańców oraz wszystko co się ich tyczy. Jeśli tylko robi się to co lubi i co sprawia radość, przeżyjesz coś nie zapomnianego, co będziesz długo wspominać.
            Na samym początku poznajemy uczestników wyprawy. Grupa nie jest zbytnio zgrana i wydawać się może, że nie chętnie ze sobą przebywają. Dwaj mężczyźni, kamerzysta, który marudzi gorzej niż kobieta w ciąży oraz kierowca, który ani razu nawet palcem nie kiwnie by pomóc kobietą przy bagażach. One zaś podróżą chyba tylko tak aby podróżować, nie zbyt interesuje je mijane otoczenie. O samej autorce ciężko coś wyczytać jakby się ukrywała. Pięć tygodni w Mongolii w czasie, których odwiedzamy między innymi o Karakorum, Ałtaj, Ułan Bator. Obserwuje kulturę i sposób bycia Mongołów, próbuje różnych potraw, wkracza w ich życie na krótki czas i je analizuje.
            Mam mieszane uczucia odnośnie tej pozycji. Nie wiem czy bardziej mi się podobała, czy też więcej znudziła, że się tak wyrażę. Porównując tą książkę z pozycjami Michniewicza, Cejrowskiego czy też Wojciechowskiej, stoi ona u mnie nisko w rankingu dzieł podróżniczych. Zabrakło mi tu taj kilku ważnych moim zdaniem rzeczy, które sprawiłby, że byłaby o wiele ciekawsza.
            Zabrakło mi w tej publikacji emocji, odnosiłam wrażenie, że Autorka dostarcza nam samych suchych faktów. Jakbym czytała przewodnik, o tym co warto zwiedzić i wiedzieć. Takie to jakieś nijakie było. Denerwowali mnie uczestnicy eskapady swoją obojętnością i zachowaniem. Filmowiec wiecznie narzekał i oczekiwał luksusów, cały czas mu nic nie odpowiadało. Drażnił mnie ten człowiek. Moim zdaniem na takie wyprawy jedzie się, bo się tego chce, pragnie się dowiedzieć czegoś nowego, przeżyć przygodę, a nie jeździć ze skwaszoną miną.
             Dzieduszycka-Ziemilska  piszę typowo reporterskim stylem co sprawia, że książkę czytało się szybko i można się było dowiedzieć kilku ciekawostek. Jednak brakowało mi tu radości z podróży i spontaniczności. Przyznać jednak trzeba, że mimo tego potrafiła ukazać podróżniczy tryb życia Mongołów, ich kulturę i zwyczaje. Sama na początku nie bardzo wiedziała co i jak, w ogóle odnoszę wrażenie iż Mongolia została wybrana na cel podróży bez żadnego celu. No i zdjęcia, masa fotografii, które napotykałam dosłownie co chwilę, czasem one więcej mi mówiły niż tekst. To zdecydowany plus książki. Nie czułam jakiś wzniosłych emocji, ale i nie zasypiałam w trakcie czytania. Było… dobrze.
            „Wszyscy jesteśmy Nomadami” to publikacja warta uwagi dla tych, którzy chcą się udać do Mongolii, ponieważ może stać się ciekawym przewodnikiem, który co warto zobaczyć i jak się zachować. Mnie jednak  nie do końca ona do siebie przekonała, ale nie czuję się rozczarowana. Warto było przeczytać ją choćby dla zdjęć i jakby nie było poznania nowej kultury.

*str.70
Autor: Małgorzata Dzieduszycka-Ziemilska
Tytuł: Wszyscy jesteśmy Nomadami
Wydawnictwo: Świat Książki
Rok wydania: sierpień 2012
Liczba stron: 280
 

poniedziałek, 3 grudnia 2012

"Kaprysik.Damskie historie" Mariusz Szczygieł

"Kaprysik. Damskie historie" to króciutkie reportaże Mariusza Szczygła jakie ukazywały się w Wysokich obcasach - stąd ich tematyka mocno koncentruje się wokół miłości, życia kobiet (i ich partnerów również, ale to one są w centrum). Raptem niecała godzinka czytania, ale ileż przyjemności. Mam wrażenie, że Pan Mariusz obojętnie jakim tematem by się zajął, tak opisał by postacie, sam proces przygotowania do pisania, spotkania (nawet jeżeli to było tylko trzaśnięcie drzwiami), że i tak potrafił zaczarować czytelnika. 
...
A poza tym - mimo krótkiej formy - to do czego nas Pan Mariusz przyzwyczaił w innych reportażach pisanych o naszym kochanym kraju (bo te o Czechach mają trochę inny klimat) - zwyczajni ludzie, wydawałoby się zwyczajne sprawy, zaczyna się np. od jakiegoś drobiazgu (np. banalna kartka z nazwiskami znaleziona w restauracji), ale przeradza się to w ciekawą opowieść o człowieku. Ci normalni ludzie obok których pewnie by się przeszło obok na ulicy, stają się u niego postaciami wartymi wysłuchania, uwagi. Autor snuje własne domysły, czasem bardzo zawiłe przypuszczenia, a potem razem z nami zdumiewa się nad tym co udało mu się znaleźć jako odpowiedź. Nie relacjonuje, a raczej przeżywa jak dziecko wciąż na nowo opowiadając, a my prawie czujemy jakbyśmy mogli towarzyszyć mu w tych "poszukiwaniach" i próbach rozwikłania jakiejś tajemniczej historii.   


Więcej na blogu Notatnik Kulturalny

sobota, 1 grudnia 2012

Rüdiger Siebert "Mythos Mekong"



Jakiś czas temu czytałam azjatyckie reportaże Sieberta, które, mimo że powstały kilkanaście lat temu i straciły na aktualności, bardzo mi się podobały. 
Długo zastanawiałam się nad zakupem ostatniej książki tego autora, dotyczącej Mekongu. Siebert wraz z żoną wybrał się na kolejną wyprawę wzdłuż tej rzeki na przełomie lat 2008/2009. 6 stycznia nagle zmarł w małym miasteczku w Kambodży. Żona autora postanowiła wydać już gotowe rozdziały oraz pamiętnik autora, prowadzony podczas podróży. Niedawno wreszcie kupiłam tę książkę i nie żałuję.

Dalszy ciąg tutaj.

"Droga 66" Dorota Warakomska




Któż nie słyszał o słynnej route 66, łączącej Chicago z Los Angeles? Wybrałam się z Dorotą Warakomską na przejażdżkę tą drogą - kosztowało mnie to nieco samozaparcia, bo nie pałam aż takim entuzjazmem do USA jak autorka. Co więcej liczne pobyty i podróże w tym kraju mój zapał skutecznie zmniejszyły. Uściślę - kocham amerykańskie krajobrazy, parki stanowe i narodowe ale jest w tym kraju jeszcze więcej rzeczy, których nie kocham:(
Dlatego zachwyt i podziw Warakomskiej mnie zaciekawiły - po lekturze rozumiem ich źródło, ale nadal nie podzielam.

Dalszy ciąg tutaj.

piątek, 2 listopada 2012

Osobiste spojrzenie na Indie

O Indiach powiedziano i napisano już wiele. Kraj skrajności – nędzy i wielkiego bogactwa. Inspiruje i przyciąga wiele osób. Część wraca rozczarowana biedą i poziomem życia, inni oczarowani chcą wracać tam wiele razy. Do tych ostatnich należy Jarosław Kret, nasz znany pogodynek. Jego Indie to mieszanka największych zabytków, z codziennością hindusów, krótkim rysem pokazującym wybrane części historii i filozofii. Wszystkie fragmenty jego układanki składają się na wizerunek – i to definiowany niemal książkowo – Indii, jako państwa niezwykle skomplikowanego, ale przez to bogatego, i nie chodzi mi o bogactwo materialne, ale kulturę, społeczność, religię i psychologię. Wszystko tu jest, i w tym pozytywnym i tym negatywnym sensie. A między tymi elementami jest Jarosław Kret i snuje swoją opowieść. 
 
Po pełniejszy opis zapraszam na mój blog.

środa, 17 października 2012

Gottland - Mariusz Szczygieł

Pamiętam, jak Szczygieł mignął mi w Teleexpressie. Kamera prześlizgnęła się po pokoju pełnym książek, a autor rozpływał się w uwielbieniu dla naszych południowych sąsiadów. No więc w książce nie widzę tej miłości, nie czuję żadnego uwielbienia. Zbiór reportaży pokazuje Czechy komunistyczne, szare, straszne. To - mam wrażenie - ten sam kraj, który został zobrazowany w Życiu na podsłuchu (tylko język inny). Jeżeli myśmy byli najweselszym barakiem w komunie, to Czesi byli jak ten szezlong (w kącie stoi i się boi). W reportażach widać jak wielka różnica jest między nami - niby Słowianie, a jacyś inni... Fakt, książka jest napisana dobrze, nawet bardzo dobrze, chociaż na początku nie mogłam się przestawić na zdania jak z telegramu. No bo właściwie, co ja wiem o Czechach? Że Milos Forman, że Szwejk, Jablonex i oczywiście Karel Gott. I wszystko? Gottland może nie jest szczególnie wyczerpującą monografią kraju, ale Szczygieł stara się nas zaskoczyć, podrzuca takie nieoczywiste smaczki, jak historia Pochodni numer jeden i Pochodni numer dwa, albo świetnie napisaną opowieść o pomniku Stalina. Myślę, że nie zapomnę o tej książce, tak jak pamiętam wspomnienia Camusa z wycieczki (wycieczki?) do Pragi (kminek do wszystkiego). No i chyba tylko ja nie spacerowałam po Pradze śladami Franza Kafki, ale wszystko przede mną... Więcej na stronie: http://sprawydomowe.blogspot.com/

środa, 10 października 2012

"Wyspa klucz" Małgorzata Szejnert




Położona na rzece Hudson, w pobliżu Statuy Wolności, niepozorna wyspa odegrała ogromną rolę w historii amerykańskiej emigracji. To tutaj przypływały statki z Europy wypełnione po brzegi emigrantami, którzy niepewnym krokiem schodzili na ląd i poddawali się długiej procedurze oględzin i badań, by wreszcie usłyszeć słowa decydujące o ich dalszym życiu.
Sięgając po książkę Szejnert spodziewałam się opowieści o losach przybyszów, a wystarczyło uwierzyć tytułowi, bo głównym bohaterem jest właśnie Ellis Island.

Ciąg dalszy na moim blogu.

czwartek, 4 października 2012

Lidia Ostałowska "Bolało jeszcze bardziej"

Bolało jeszcze bardziej" to dwanaście tekstów publikowanych przez Ostałowską w  „Gazecie Wyborczej".  Autorka ukazuje w nich polską rzeczywistość w okresie przejściowym- tuż po przełomie, ale przed wejściem do Unii Europejskiej.
Najstarszy reportaż - „Dzieci we mgle" pochodzi z 1992 roku i opowiada o akcji zorganizowanej przez „Solidarność", by zaprosić dzieci z terenów Czarnobyla do Polski na święta Bożego Narodzenia. Cel akcji w swej istocie szczytny, ale okazuje się, że Polacy, którzy przygarnęli dzieci nie potrafią się z nimi rozstać. Ostałowska oddaje głos swoim bohaterom i w ten sposób odsłania polską zaściankową mentalność. Konflikt między rodzicami, a opiekunami zaczyna przybierać charakter polityczny i duchowy. Ostałowska wytyka palcem naszą hipokryzję, żerowanie na wartościach chrześcijańskich, przedmiotowe traktowanie Innego. 
 
Do przeczytania całego tekstu zapraszam do swojego Kącika

"Kalahari" Wojciech Albiński


Wydawnictwo: W. A. B. 
wydanie: 07/2012
seria: Archipelagi
oprawa: twarda
format: 12,3 x 19,5 cm
liczba stron: 368




Za barwy panafrykańskie uznawane są często dwa różne zestawy barw, każdy zawierający po trzy barwy. Pierwszy z nich obejmuje kolory: zielony, żółty (złoty) i czerwony. Drugi zestaw zawiera barwy: czerwoną, czarną i zieloną. Kolor czerwony oznacza tu szlachetną krew, która jednoczy wszystkich ludzi pochodzenia afrykańskiego, czarny - kolor ludzi czarnych, a zielony – obfite bogactwa przyrody ich ojczyzny – Afryki. Kolory te, uznano za oficjalne barwy „rasy afrykańskiej". Patrząc na okładkę i czytając wznowione opowiadania Wojciecha Albińskiego można wymienić by jeszcze inne kolory.

Przede wszystkim kolor pomarańczowy, który można przypisać ziemi pomieszanej z gliną, która zostawia ślady na ubraniach i butach. Piaskowy - to kolor  fantastycznych form pustynnych, złotawe są wysokie trawy na sawannie, ciemnogranatowe lub ciemnografitowe bywa niebo podczas zbliżania się burzy, błękit - to kolor okalający wybrzeża Oceanu Indyjskiego i Atlantyckiego. Mówiąc inaczej Afryka to kraina jaskrawa z żywymi, ostrymi kolorami i soczystą zielenią. Ale to nie tylko kontynent z bogactwem pięknych kolorów. To kontynent sprzeczności, gdzie na tych soczystych, jaskrawych barwach pojawiają się ciemne, a czasem krwawe smugi.

Trudno się dziwić, żeby tak ogromy i różnorodny obszar nie trawiły żadne konflikty, choroby czy kataklizmy. Reportaże Albińskiego zmuszają Czytelnika do weryfikacji naszych wyobrażeń, aby spojrzeć na Czarny Ląd obiektywnym okiem, pozbawionym złudzeń i fałszywej mitologii.

Całość u M N I E. Zapraszam.

poniedziałek, 17 września 2012

"Kambodża" Martyna Wojciechowska


Ta książka była całkiem przypadkowym zakupem. Skusiła mnie tylko i wyłącznie Kambodża. O Martynie Wojciechowskiej niewiele wiem, nie pałam do niej szczególną sympatią, ale jeśli odwiedziła Kambodżę, chętnie o jej wrażeniach poczytam.

Na początku książki zamieściła wiele praktycznych informacji na temat kraju, takich jak zarys historyczny, wielkość, klimat. Wojciechowska wskazuje także, kiedy najlepiej odwiedzić Kambodżę, jakie miejsca warto odwiedzić, podaje przydatne adresy czyli robi wszystko, by czytelnik odniósł wrażenie, że do rąk wziął (mini-)przewodnik. Nic bardziej mylnego!

Ci ąg dalszy na moim blogu.

niedziela, 9 września 2012

"Bambus läßt sich nicht brechen" Rüdiger Siebert



Zbiór Sieberta zawiera jakiego reportaże publikowane już wcześniej w niemieckiej prasie. Pisane w latach osiemdziesiątych teksty zostały na cele tego zbioru ponownie opracowane. Autor kładzie szczególny nacisk na zmiany społeczno-gospodarcze oraz warunki życia najbiedniejszych obywateli na Filipinach, w Indonezji, Malezji i Tajlandii. Dodać należy, że książka powstała we współpracy z organizacją terre des hommes, która wspiera dzieci żyjące w ciężkich warunkach.

Cała recenzja na moim blogu.

"Láska nebeská" Mariusz Szczygieł



Uwielbiam reportaże Szczygła, a jeszcze bardziej szanuję go za miłość do Czech. Przepadam za naszymi południowymi sąsiadami i za ich językami, dlatego z ogromną przyjemnością siegam po książki o ich kulturze, języku, społeczności, historii... 

Szczygieł swoje rozważania o Czechach łączy z literaturą - to dodatkowy smaczek tego zbioru. Moja lista tytułów do przeczytania znacznie się powiększyła, zwłaszcza że, wstyd przyznać, nie znam jeszcze literatury słowackiej.

Recenzja u mnie.

"The Girl in the Picture" Denise Chong



Implusem do napisania tej książki było słynne zdjęcie, ukazujące grupę dzieci, która ucieka po wybuchu bomby napalmowej. W środku zdjęcia widać nagą, dziewięcioletnią dziewczynkę, która rozpostarła poparzone ręce, a jej usta skrzywione są w bolesnym okrzyku. Ta dziewczynka to Kim Phuc. 
Recenzja u mnie.

czwartek, 6 września 2012

Colin Thubron, Utracone serce Azji

Colin Thubron (ur. 1939) jest jednym z najbardziej znanych i cenionych brytyjskich pisarzy podróżników, a także przewodniczącym Królewskiego Towarzystwa Literackiego. Na podstawie swoich wypraw na Bliski Wschód, do Azji Środkowej i Wschodniej oraz do Rosji napisał kilkanaście książek – można więc z powodzeniem założyć, że jest ekspertem w tych tematach.Wydał także kilka powieści. W 2008 roku zajął 45. miejsce na liście pięćdziesięciu największych powojennych pisarzy brytyjskich (lista została stworzona przez "The Times").

Bliski Wschód przez całe wieki fascynował, przyciągał, inspirował Europejczyków. Utracone serce Azji to zapis z podróży do Azji środkowej tuż po rozpadzie ZSRR. Autor przemierza stepy i pustynie, Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Turkmenistan i Uzbekistan: czasem porusza się samolotem, czasem samochodem, czasem rozklekotanym autobusem. Dociera do najważniejszych zabytków, zwiedza wielkie miasta i maleńkie wioski gdzieś na końcu świata. Rozmawia z ludźmi, przygląda się, bawi, słucha. Chce się dowiedzieć, jak czują się Kazachowie, Turkmeni, Uzbecy po odzyskaniu niepodległości: jak żyją, jak zmienił się ich świat? Stara się dotrzeć do głębi i odnaleźć tytułowe serce Azji: nie tylko w kontekście położenia na mapie, ale przede wszystkim jej kulturowego dziedzictwa, tego, co od zawsze budowało świadomość jej mieszkańców.

Dalej.

poniedziałek, 3 września 2012

Lidia Ostałowska "Cygan to Cygan"


Lidię Ostałowską interesują osoby wykluczone, mniejszości etniczne, subkultury, ludzie, którzy egzystują na marginesie. W szczególności bliscy jej sercu są  Romowie, albo inaczej- Cyganie. Na początku lat 90.  reporterka wraz z fotografem Piotrem Wójcikiem ruszyła do Transylwanii śladem rumuńskich Cyganów. Przez kilka lat podróżowała po Europie, zbierając materiały do książki o sytuacji Romów po upadku komunizmu. W 2000 roku ukazał się zbiór reportaży Cygan to Cygan". Po dwunastu latach wydawnictwo Czarne wznowiło książkę Ostałowskiej, pozostaje więc postawić pytanie- czy przez ten okres czasu coś się zmieniło?
Do przeczytania recenzji zachęcam do zaglądnięcia do mojego kącika z książkami.

„Gorączka. W świecie poszukiwaczy skarbów” - Tomek Michniewicz

            „Zdarzają się takie momenty w podróży, które nie tylko pamięta się do końca życia, ale i przeżywa ciągle na nowo. Krótkie i ulotne chwile nie bycia sobą, a bycia gdzieś daleko, kiedy udaje się dotknąć świata tak naprawdę. Przez chwilę pod palcami miałem szorstką sierść dzikiej lwicy..."*

            Cofnijcie się do czasów dzieciństwa i przypomnijcie sobie jak Wy lub Wasze rodzeństwo wyruszało szukać skarbów na pobliskie łąki, do lasu czy też jaskiń w garści dzierżąc mapą potencjalnych skarbów. Ach, jak bardzo chcieliśmy wtedy znaleźć kufry pełne złota, brylantów no po prostu bogactw, które sprawią, że będziemy najbogatszymi ludźmi na świecie! Z czasem jednak marzenia odeszły w niepamięć, a my rzuciliśmy się w wir dorosłego życia zapominając o tym co najważniejsze…

            Przedstawiam Wam człowieka który nie porzucił swoich marzeń, który nie bał się zapakować plecaka i wyruszyć w nieznane. Tomek Michniewicz tym razem ruszył śladem ludzi ogarniętych gorączką złota. Ludzi, którzy z dnia na dzień żyli poszukiwaniem bo dla nich to był sens istnienia. Wraz z nim choć nie bezpośrednio i czasem w okrojonej wersji bo co za dużo to nie zdrowo poznajemy ich losy często niebezpieczne, czasem zabawne, ale i smutne. Dzięki Tomkowi poznajemy historię człowieka, który pod wpływem emocji wyruszył na wprawę, która nie była przemyślana i skończyła się pobytem w wietnamskim więzieniu. Poznajemy tajniki działań kasyn w Las Vegas, które skubią naiwniaków do ostatniego grosza. Przeszedł i przejechał meksykańskie pustynie przy okazji omijając najwymyślniejsze pułapki istniejące od dawien dawna. Wszystko to dla ukrytych skarbów. Nurkował w poszukiwaniu Atochy - zatopionego statku na którym kryje się skarb wart dziś około miliard dolarów. Zwiedził Afrykę tą bardziej mroczną i niebezpieczną. Usłyszał historie mrożące krew w żyłach i wywołujące łzy. Dokonał jeszcze czegoś, czegoś bardzo ważnego,  ale nie zdradzajmy za dużo…

            To moje drugie zetknięcie z twórczością (nie wiem do końca czy to odpowiednie słowo, ale niech będzie) Tomka Michniewicza i mogę powiedzieć, że jest on moim numerem jeden na liście autorów książek podróżniczych i tam pozostanie. Nikt bowiem nie potrafi mnie oczarować słowami tak jak on. Fragmenty historyczne były opisane w taki sposób, że czytało się je z zapartym tchem i rozszerzonymi oczyma. To nie były suche zlepki informacji i dat, ale historie godne polecenia. Zresztą takie wrażenia zapewniał nie tylko odnośnikami do historii, ale i tym co działo się tu i teraz. Warka akcja, napięcie, skrupulatne opisanie osób, miejsc i wydarzeń. Wszystko to zostało napisane w sposób wywołujący przeróżną gamę emocji. Chylę czoła przed tym człowiekiem. On nie tylko jeździ, robi zdjęcia i obserwuje. On to wchłania, jeśli coś robi, coś poznaje to robi to dokładnie, nie waha się (no może czasami). Cokolwiek nam opisuje jest sprawdzone, nie jest wymysłem, o tym się pisało, słyszało i mówiło. Michniewicz sprawdza dokładność najmniejszego detalu. Tak dokładnej i zapewne czasochłonnej pracy już dawno świadkiem nie byłam. Wszystko to wymagało czasu, ogromu energii i poświęcenia. Dzięki temu jednak mamy oto czytać coś napisanego z sercem, coś dopracowanego z najmniejszymi detalami… coś wspaniałego.

            Ależ ja jestem zachwycona tą pozycją! Nie tylko językiem i opowieściami, ale też tym co pomiędzy tymi przygodami. W „Gorączce”. Były momenty przestoju, ale nawet wtedy czytelnik się nie nudzi gdyż śledzi rozmowy Tomka z kompanami podróży, które dodawały swego rodzaju swobody i poczucia bliskości z podróżnikami. Podobało mi się to, że Michniewicz nie tylko obserwował, ale i działał. Doceniał to co było dane mu przeżyć, przekazał nam wszystkie uczucia towarzyszące mu podczas tych wszystkich dni. Nie negował nieznanego, miał szacunek do ludzi i zwierząt. Pięknie, po prostu pięknie. Smakowitym dodatkiem są zdjęcia. Piękne, kolorowe, nie jestem znawcą, ale widać, że robione z wyczuciem i wprawą. Jest ich dużo i tam gdzie trzeba, Pobudzają wyobraźnię, zachwycają i urozmaicają czytanie.

            „Gorączka. W świecie poszukiwaczy skarbów” kawał dobrej podróżniczej literatury. Czuć w niej duszę i pasję i zamiłowanie do tego co robi. Choć często było niebezpiecznie i trudno podróżnik dążył dalej. W rezultacie oddał w nasze ręce tą perełkę. Jeśli tylko lubisz podróże i literaturę podróżniczą „Gorączka” jest OBOWIĄZKOWA. Po takiej dawce ochów i achów mogę tylko dodać, że niecierpliwię czekam na kolejną pasjonującą lekturę... 

*str. 233
Autor: Tomek Michniewicz
Tytuł: Gorączka. W świecie poszukiwaczy skarbów
Wydawnictwo: Otwarte
Rok wydania: październik 2011
Liczba stron: 368

niedziela, 2 września 2012

Dzisiaj narysujemy śmierć - Wojciech Tochman, czyli dlaczego o tym czytać?

Tyle już napisano już o tej książce - również w tym wyzwaniu. Ale mimo tego, że na pewno jest to lektura, która nie daje o sobie zapomnieć, wyjątkowa, to można mieć do niej również pewne uwagi. I właśnie nimi chciałbym się z Wami podzielić.

Książka wstrząsająca i nie pozwalająca by zapomnieć. Oglądając informacje z całego świata często obojętniejemy. Dziesiątki, setki, czy tysiące ofiar. Co za różnica? Dziś jesteśmy wstrząśnięci, ale jutro inna tragedia przyćmi to co nas poruszyło. Zapomnimy, bo tak działa nasz mózg. Pozbyć się nadmiaru. Jednak Tochman nie daje zapomnieć. 
...
Autor rzeczywiście stara się być jedynie tym, który zapisuje, często nawet nie zadaje pytań. Słucha. Ale jest rozdział, który prawdę mówiąc trochę mnie zadziwił, tak był odmienny w tonie od całej reszty. To fragment gdy Tochman przygląda się reakcji Kościoła na to co się działo. Być może to moje subiektywne wrażenie, ale nagle ulewa w nim się tyle złości, że posuwa się nie tylko do oskarżeń i dziwnych sugestii, ale nawet do bluźnierczo brzmiących linijek gdy najświętszy sakrament w tabernakulum przyrównuje do obecności diabła. Poetycka metafora? Może - chciał w ten sposób zaakcentować swój sprzeciw wobec tego, że ci którzy mordowali przystępują do komunii gorsząc swoje ofiary? Może chciał nas sprowokować aby zadać pytanie czy zwalenie winy na szatana, który prowadził ich umysły i serca, może być przyjęte jako usprawiedliwienie. Ale i tak dziwnie się to mi czytało. Nie oskarża w swej książce tak mocno nikogo - ani morderców, ani polityków, ani międzynarodowych sił rozjemczych, które nie kiwnęły palcem. Oskarża tylko duchowieństwo - o obojętność, ucieczkę, brak reakcji, ale też o podburzanie tłumów do mordowania. Na drugiej szali przytacza tylko jeden przykład ratowania i poświęcenia życia przez duchownych.
Dziwne. Rozumiem, że dziennikarze GW wyrastają w atmosferze "dokopania" za wszelką cenę Kościołowi, ale niech się bawią w to w swojej gazecie. Czemu również w książce Tochman nie może się uwolnić od swoich uprzedzeń i przestaje być obiektywny woląc uwierzyć cynicznemu wojskowemu, który zgadza się na rozmowę (przyznaje się m.in. do tego, że robili sobie zdjęcia przy zakopywaniu trupów, aby nikt ich później nie oskarżał o bezczynność), niż duchownemu, który nie chce o tym rozmawiać (gdyby to on robił sobie takie zdjęcia pewnie to też byłby dowód przeciw niemu, ale wojskowemu przecież można wybaczyć). Tchórzostwo? Do cholery! A kto wtedy miał odwagę być bohaterem? Tochman ma współczucie dla czarnoskórej ofiary gwałtu i nie pyta ją o nic, ale oczekuje, że zgwałcone siostry zakonne będą mu chętnie opowiadały o tym co przeżyły?
Warto przeczytać - nawet jeżeli kogoś podobnie jak i mnie zdziwi albo oburzy ton w jakim napisany jest ten jeden rozdział. Warto sobie stawiać różne pytania. Nawet jeżeli odpowiedzi nie zawsze udzielimy identycznych. Ta książka (znowu oprócz tego jednego rozdziału) to nie jest oskarżenie. Raczej świadectwa zebrane z różnych źródeł - cierpienie, ból, gorycz, chęć zapomnienia, albo brak umiejętności normalnego życia. I na tym warto się skupić - wtedy nie bije tak w oczy subiektywna ocena niektórych wydarzeń i punkt widzenia autora.
Ja mogę powiedzieć tylko szkoda. Bo ten ton jednego rozdziału okazuje się, dla wielu osób najbardziej wart zapamiętania. Niechęć do Kościoła narasta, a do tego co napisał autor potem dokłada się wyolbrzymiając kolejne okropieństwa. Chcecie przykładu? Tochman pisze o Pallotynach, którzy nie potrafili nic zrobić, uciekli i zabarykadowali się w swoim domu gdy przed ich kościołem mordowano ludzi, ale można znaleźć np. takie recenzje opisujące ten sam fragment książki:   
"Tochman dotarł nawet do polskich misjonarzy, którzy nawracali prymitywnych Rwandyńczyków z drogi zła na drogę wiary w Jezusa. Sami przychylili się do mordów, nie pomogli ofiarom w ucieczce czy w schronieniu. Nikt z dostojników kościelnych nie chce rozmawiać z pisarzem, fakty zostały ukryte i wymazane. Mury kościelne skrywają prawdę ociekającą ludzką krwią. W imię czego?".
I to jest też ważne pytanie. Po co i w imię czego przymykać oczy na bezradność i obojętność mediów, polityków, wojska (również międzynarodowego), a oskarżać tylko Kościół? Tragedia w Rwandzie domaga się pytań, ale warto by nie były one wybiórcze.

Pełna recenzja tutaj.

czwartek, 16 sierpnia 2012

"Wojna nie ma w sobie nic z kobiety" Swietłana Aleksijewicz

Jeśli macie ochotę na książkę łatwą, miłą i przyjemną - lepiej trzymajcie się z daleka od reportażu Swietłany Aleksijewicz. Jeśli natomiast chcecie spojrzeć z innej strony na II wojnę światową i ujrzeć ją oczami kobiet, które walczyły w Armii Czerwonej - przeczytajcie.

Większość relacji wojennych, jakie znamy (przynajmniej tych, które ja znam), pochodzą od mężczyzn. Nieliczne kobiety, które się w tych opowieściach przewijają, najczęściej  pracowały w szpitalach polowych. Ale nie spotkałam się wcześniej z relacjami kobiet, które walczyły na pierwszej linii frontu, które były strzelcami, czołgistkami, artylerzystkami, snajperami czy lotnikami. W "Wojna nie ma w sobie nic z kobiety" takich opowieści jest kilkadziesiąt.

Autorce zależało, żeby odszukać i porozmawiać o wojnie z kobietami-żołnierkami, chciała poznać ich wspomnienia i zrozumieć emocje, które im towarzyszyły. Początkowo łatwo nie było - wiele kobiet nie chciało z nią rozmawiać. Wiele po prostu nie umiało o wojnie mówić - nikt wcześniej z nimi na ten temat nie rozmawiał, zakazywano im opowieści frontowych, zamykano im usta. O ile z wielu mężczyzn walczących na wojnie zrobiono bohaterów, o tyle w przypadku kobiet dla wielu taka frontowa przeszłość była problemem i obciążeniem.

Bohaterki książek bardzo się od siebie różnią, pochodzą z różnych zakątków ZSRR, różnie wyglądało ich przedwojenne życie. Ale jedno je łączy: zdecydowały się na ochotnika zaciągnąć do armii. I - co mnie zaskoczyło - czytając te wspomnienia wydaje się, że one rzeczywiście bardzo tego chciały, że to nie jest efekt propagandy, udawanie. Szły na wojnę, bo tak trzeba było ich zdaniem w tamtej chwili postąpić. Szły mając mętne wyobrażenie o tym, co je na tej wojnie czeka. 

Dostawały parę za dużych męskich butów i mundur. Szybko zapominały o swej kobiecości. Patrzyły na wojnę nieco inaczej niż ich koledzy - przez pryzmat kolorów, zapachów, emocji. Często same sobie chciały udowodnić, że one też mogą walczyć (często musiały też udowodnić to swoim przełożonym). jest w tych wspomnieniach coś niesamowitego, dlatego warto po tę lekturę sięgnąć. Choć nie ukrywam, że czyta się bardzo ciężko, że wiele razy miałam ochotę książkę odłożyć na bok i już do niej nie wracać. Ale wróciłam. I nie żałuję.

"Farby wodne" Lidia Ostałowska

Obóz koncentracyjny w Auschwitz-Birkenau kojarzy się przede wszystkim z zagładą Żydów, choć był miejscem, w którym znaleźli się także liczni przedstawiciele innych nacji. Jedynymi z bardziej pokrzywdzonych byli Romowie - i to jest jeden z głównych problemów poruszanych w "Farbach wodnych".

"Farby wodne" to reportaż o Dinie Gottliebovej - młodej Żydówce czeskiego pochodzenia, która w 1943 roku trafia do obozu. Dina była studentką akademii sztuk pięknych. Kiedy znalazła się w Auschwitz, miała malować numery na blokach. Wymalowała także jedną ze ścian - namalowała na niej Disneyowską Królewnę Śnieżkę i siedmiu krasnoludków, by dzieci przebywające w obozie choć na chwilę mogły oderwać się od otaczającej ich rzeczywistości i przenieść się w kolorowy świat bajki. Jej talent został wykorzystany przez władze obozu - doktor Mengele, przeprowadzający odrażające eksperymenty na uwięzionych w obozie (to naprawdę bulwersujące, że taki człowiek uniknął jakiejkolwiek odpowiedzialności za swe czyny) poprosił ją, by malowała portrety "badanych" przez niego Cyganów. Jej akwarele były bowiem dokładniejsze, niż ówczesne fotografie. Dzięki temu zajęciu, Dinie udało się przeżyć.

Po wojnie wyjechała do Stanów, wyszła za mąż za Arta Babbitta, rysownika Disneyowskiego, sama też pracowała w owej sławnej wytwórni. Jej akwarele natomiast najpierw trafiły do jednego z uratowanych z Oświęcimia dzieci, następnie zaś zostały przekazane władzom muzeum KL Auschwitz-Birkenau. Dina w połowie lat 90-tych zażądała zwrotu namalowanych portretów i przez lata toczyła spór z muzeum. W dużej części reportaż Ostałowskiej dotyka właśnie tego problemu: kto jest prawowitym właścicielem portretów? Czy są one dowodem zbrodni i "dobrem wspólnym"? Czy powinny trafić do autorki/jej potomków? Osobiście uważam, że obrazy powinny pozostać z muzeum, że ważne jest by zachować zbiorową pamięć o wszystkim, co się tam wydarzyło. No ale zdanie w tej kwestii to rzecz indywidualna :-)

"Farby wodne" z pewnością nie są łatwą i przyjemną lekturą na upalne lato. Ale jak już aura stanie się przyjaźniejsza, to myślę, że warto po reportaż sięgnąć. Język, jakim jest napisany jest dość typowy dla tej tematyki - prosty, bez ubarwnień żadnych, nieoceniający. Wydanie wzbogacone jest też interesującym zestawem fotografii.

środa, 8 sierpnia 2012

Gunter Wallarff "Z nowego wspaniałego świata"



Günter Wallraff jest znanym niemieckim dziennikarzem, który zasłynął z uprawiania tzw. reportażu uczestniczącego, albo, jak kto woli- wcieleniowego.  Ta gałąź dziennikarstwa charakteryzuje się specyficznymi metodami researchingu. Reporter buduje swoją fikcyjną tożsamość, by mógł nierozpoznany wtopić się w środowisko, które jest przedmiotem eksploracji. W ten sposób zdobywa zaufanie i ma okazję zajrzeć pod podszewkę interesującego go zagadnienia.

Powiem szczerze, że mam ambiwalentny stosunek do tego typu metod. Po pierwsze powstaje pytanie- kto jest tak naprawdę bohaterem reportażu: reporter, czy postać, którą skonstruował? Czy nie jest to oszustwo względem innych osób, które dzielą się swoimi historiami? Czy dobry dziennikarz nie powinien używać innych środków, by ze swego bohatera wydobyć prawdę, albo ciekawą opowieść?

Wallraff jest efant terrible niemieckiego społeczeństwa. W książce „Z nowego wspaniałego świata", która ukazała się niedawno na polskim rynku, dziennikarz bada przede wszystkim niesprawiedliwość i łamanie praw człowieka w wielkich korporacyjnych firmach, w instytucjach państwowych oraz obnaża niemiecką ksenofobię i tendencje do faszyzmu.

Zapraszam na swojego bloga, gdzie dzielę się dalszymi wrażeniami

niedziela, 29 lipca 2012

J.-M. G. Le Clézio, Raga. Ujrzałem niewidzialny kontynent

Jean-Marie Gustave Le Clézio, Raga. Ujrzałem niewidzialny kontynent
Państwowy Instytut Wydawniczy

To moje drugie, a zarazem jakby pierwsze – bo totalnie inne – spotkanie z francuskim noblistą. Poprzednio sięgnęłam po bardzo wczesną (z 1970) powieść eksperymentalną WojnaTym razem inna forma, inna tematyka, inny styl: Raga. Le Clézio dużo podróżował i owocem tego są dość liczne książki podróżnicze. Raga na polskim rynku ukazała się w 2009 roku, a powstała trzy lata wcześniej, więc od Wojny upłynęło niemało czasu i wiele się w pisarstwie Le Clézio zmieniło.

W swojej książce autor zabiera nas w podróż na wyspy Oceanii, nazywanej niewidzialnym kontynentem: bo niedocenianym, niedostrzeganym, rozproszonym. Jak można się jednak spodziewać, nie jest to zwykła książka podróżnicza. Jest tu historia, opowieści, mit, obrazy i odczucia, zawsze jakby w migawkach i urywkach: trochę tu, trochę tam, a wszystko na zaledwie stu dwudziestu stronach. Nie znaczy to, że zapiski są pobieżne: przeciwnie, wiele w nich informacji, są one za to skondensowane i bazują na domniemanej wiedzy czytelnika. A jednocześnie wszystko jest jakby ujrzane w mgnieniu oka: i już ledwo dojrzana, muśnięta, Raga się oddala.


Dalej

środa, 25 lipca 2012

Jacek Hugo Bader "Dzienniki kołymskie"



Trakt Kołymski liczy ponad dwa tysiące kilometrów. Trasa zaczyna się w Magadanie i kończy w Jakucku. To tereny zupełnie niesprzyjające człowiekowi, okryte haniebną historią. To wzdłuż traktu ciągnęły się lagry, w których więźniowie zmuszani byli do katorżniczej pracy przy wydobyciu złota. Kołyma pochłonęła tysiące istnień. Ostatnia książka Jacka Hugo-Badera pt. „ Dzienniki kołymskie" to zapis podróży jaką odbył autor wzdłuż Traktu Kołymskiego. Jadę na Kołymę, żeby zobaczyć, jak się żyje w takim miejscu, na takim cmentarzu. Najdłuższym. Można się tu kochać, śmiać, krzyczeć z radości? A jak tu się płacze, płodzi i wychowuje dzieci, zarabia, pije wódkę, umiera? O tym chcę pisać. I o tym, co tu jedzą, jak płuczą złoto, pieką chleb, modlą się, leczą, marzą, walczą, tłuką po mordach".

Jedynym środkiem transportu, który w takich warunkach jest dostępny to autostop. A wiadomo- dla reportera wsiąść do samochodu byle jakiego to przecież gotowy materiał na reportaż.  Ta książka jest w zasadzie o takich ludziach - paputczikach, czyli towarzyszach podróży, których spotykasz tylko raz w życiu, dlatego ich opowieści są szczere, choć często koloryzowane. Taki paputczik opowie Ci kawał swojego życia, wygada się , opowie o takich rzeczach, o których nigdy nikomu znajomemu by nie opowiedział. Natomiast tutaj jest ten komfort psychiczny, że osoby słuchającej już nigdy nie spotkasz- a to skłania do zwierzeń.

Do przeczytania dalszych wrażeń z lektury zapraszam do Kącika z książkami