czwartek, 8 grudnia 2011

Gdzieś blisko nas

Tym razem, dzięki wytrwałości Joanny, przeczytałam „Schodów się nie pali” – debiutancką książkę Wojciecha Tochmana. 11 reportaży, które najpierw zostały opublikowane w Wysokich Obcasach, później zostały zebrane w książkę, by jako całość znaleźć się w finale Nagrody Literackiej NIKE 2001.

Przyznaję, że dla mnie Tochman, którego wcześniej nie znałam, jest literackim odkryciem roku. Jego reportaże są poruszające, pokazują rzeczywistość z zupełnie nowej strony, są wrażliwe na człowieka, wnikliwe i dociekliwe.  
 
Więcej moich wrażeń po lekturze "Schodów się nie pali" na moim blogu. Zapraszam.

"Mordercy w mauzoleach" Jeffrey Tayler




"Oj, kakoj russkij nie tatarin!" (Który Rosjanin nie jest Tatarem!) - kiedyś to porzekadło odzwierciedlało życzliwą akceptację faktu, że pod jarzmem mongolsko-tarskim na amen zmieszała się krew Rosjan. Dziś na próżno szukać takiej tolerancji; w opinii publicznej ludzie z Azji Środkowej - to zalewający Rosję barbarzyńcy, muzułmanie, żebracy i kieszonkowcy. 

Latem 2006 Jeffrey Tayler wyruszył w podróż z placu Czerwonego w Moskwie na plac Tian'anmen w Pekinie. Przejechał ponad 11 tysięcy kilometrów, przez najrzadziej odwiedzane zakątki południowej Rosji, Azji Środkowej i północnych Chin. Wszytko po to, aby odkryć świat, w którym mieszkają pozostałości komunizmu, rodzący się kapitalizm, wymieszany z islamem oraz kulturami etnicznymi.

A skąd tytuł? Na placu Czerwonym i placu Tian'anemen stają dwa imponujące mauzolea, w nich spoczywają zabalsamowane zwłoki dwóch euroazjatyckich przywódców, którzy rozpoczęli wielkie przemiany, lecz przy okazji doprowadzili do śmierci dziesiątki milionów swoich obywateli. Więc dlaczego ciągle w Moskwie leży Lenin, a w Pekinie Mao Zedong - skoro Związek Radziecki upadł, a Chiny są krajem kapitalistycznym? Na to pytanie próbuje odpowiedzieć sobie autor. Przemierza bezdroża, unika ekspresów i 'wykształciuchów', a rozmawia z każdym, kogo los postawi na jego drodze. Nie była to jego pierwsza podróż, pracował już w Azji Środkowej, poza tym ożenił się z Rosjanką, więc język rosyjski jest mu dobrze znany. 

Miasta jakie na trasie odwiedził Tayler to między innymi: Nowoczerkask (stolica Kozaków), Rostow nad Donem, Piatigorsk (Kaukaz), Nalczyk, Władykaukaz (Osetia), Machaczkała, Astrachan, Atyrau, Aktobe, Aralsk, Kyzyłord, Astana, Ałma Ata, Biszkek, Kaszgar, Jiayuguan, Baotou. I od razu mogę powiedzieć, że zabrakło mi tutaj mapy, chociaż jakiegoś szkicu trasy. Musiałam posiłkować się atlasem, czego bardzo nie lubię przy czytaniu, bo wybija mnie to z rytmu.
  
Ale wracając do treści. Autor podczas swojej wyprawy spotyka wielu ludzi, a większość z nich przepełniona jest gniewem, goryczą i nienawiścią do Rosji. Bywają jednak tacy i takie miejsca, gdzie jeszcze widoczny jest kult Stalina, a slogan NIECH ŻYJE I ROZKWITA PRZYJAŹŃ MIĘDZY LUDAMI ROSJI jest nader aktualne. Z tymże w takich miejscach, można się spodziewać jedynie kłopotów. Wybuchy bomb na targu, zamachy, porwania są tu na porządku dziennym, a świat w ogóle o tym nie słyszy. Ale najbardziej przerażająca jest tu nienawiść na tle etnicznym, widoczna w prawie wszystkich republikach. 

Tak naprawdę Rosja traktowała zawsze wszystkie republiki jako swoistą ochronę i tarczę przed najazdami z południa; dlatego pozwalała na autonomię i zachowanie praw. W praktyce wyszło to gorzej, bo jak się dzieli nie po równo, to pojawiają się konflikty. Autor ukazuje ten "kulturowy tygiel", dostrzega różnice między narodami, nie waha się zadawać mieszkańcom niewygodnych pytań, ukazując w ten sposób mentalność i zwyczaje poszczególnych grup etnicznych. 

O Czeczeńcach słyszał chyba każdy, o Osetii też było głośno w 2004 roku, kiedy terroryści zatokowali szkołę. Ale czy ktoś z Was słyszał o Bałkarach, Muratach, Kabadarajczykach albo o Dunganach? Tayler opisuje te narody, szczególnie skupia się życiu codziennym, na odbiorze Zachodu i władz w Rosji. Mnie najbardziej spodobał się opis Kigistanu - taki kraj rzeczywiście może zafascynować.  

Jednak, biorąc pod uwagę całość, rozczarowała mnie tak książka. Tayler wprawdzie nawiązuje do faktów historycznych, ale traktuje historię po 'łebkach". miałam wrażenie, że nie ma pojęcia, jakie wydarzenie było ważne dla danego narodu. Poza tym wszystkie jego wnioski, analizy polityczne i gospodarcze oparte są na rozmowach z ludźmi, którzy żyją na granicy prawa lub wręcz te granice przekraczają i raczej nie budzą sympatii. Oczywiście wszytko to odbywa się przy lejącej się litrami wódce (ewentualnie koniaku).

Taki przewodnik po knajpach Azji Środkowej, czyli gdzie najlepiej ugoszczą, gdzie można najeść i napić  się do syta. Na dodatek wydawało mi się,  że  Tayler pominął parę istotnych szczegółów. Aż dech mu zapierało od kaukazkich tancerek, śpiewaczek czy przewodniczek, a każdej z nich przyświecała dewiza, że -"najładniejsze dzieci rodzą się z mieszanej krwi, no i najbystrzejsze też, prawda?"

Zdumiała mnie też trochę (raczej śmieszyła) taka naiwność autora i "dziwienie" się z rzeczy oczywistych. Zdania typu: "Czy prawdą jest to, co czytałem, że ten człowiek [Czyngis-chan] - jeden z najbardziej bezlitosnych zabójców, jakich ziemia nosiła - był otoczony kultem i uwielbieniem w kraju, który zniewolił"? - może zadać tylko Amerykanin, doprawdy bardzo odkrywcze. Ale skoro ta książka "powinna być lekturą obowiązkową dla pracowników Departamentu Stanu USA i Pentagonu"- to niech sobie Amerykanie czytają i się dziwią