wtorek, 27 marca 2012

"Blondynka w Kambodży" Beata Pawlikowska

 
Tam, gdzie rzeka płynie wstecz. Mowa o rzece Mekong, która połączona jest z jeziorem Tonle Sap w Kambodży. Mekong płynie w kierunku jeziora od czerwca do października, między listopadem a majem - płynie odwrotnie.

Kambodża -  miejsce niebywale fascynujące i raczej dość nieosiągalne. Samo jezioro jest już pewnym ewenementem. Powstały bowiem na nim domy mieszkalne, mające okna, drzwi, ogródki, meble, telewizory. Wkrótce pojawiła się cała wioska rybacka, gdzie zbudowano również kościół, szkołę, bar i sklep.

Z takich ciekawostek składa się dziennik pani Beaty. I szkoda, że tylko z nich. Dziennikarka opisuje tu wrażenia, przemyślenia, zachwyty. A Kambodża z pewnością budzi zachwyt. Szczególnie świątynia Angkor Wat. Właśnie, jedna z  najsłynniejszych świątyń, zbudowana w XII wieku, ówczesne największe miasto świata, z potężnymi posągami i wieżami, gdzie po latach do opuszczonego miasta wkradła się dżungla, oplatając korzeniami drzew i przykrywając wszystko co się dało bujną roślinnością. A jednak przetrwała. Przerwała i ingerencję człowieka, i ingerencję natury. W dziennikach cały fenomen świątyni jest zaledwie liźnięty. Autorka skupia się głównie na swoich reakcjach:

"Wspinałam się na świątynię po stromych schodach, siedziałam na kamiennym słoniu, zaglądałam w oczy kamiennych lwów i dotykałam skrzydeł ptaków Garuda." 

I praktycznie na tym koniec, konie wrażeń z Kambodży, jest jeszcze przygoda z wężem, wcale jednak niebudząca lęku czy najmniejszego przerażania, ot taka wersja dla dzieci w przedszkolu. Pawlikowska opisuje też historię Czerwonych Khmerów, ale też w pigułce i w większości cytując książki innych autorów. 

Jednak "Blondynkę w Kambodży" czyta się bardzo szybko, napisana jest lekkim i przystępnym językiem, rysunki autorki są dość zabawne. Ogólnie czuję niedosyt, tak jakbym zaczęła czytać wciągający kryminał, a ktoś wyrwałby mi książkę z ręki i nie pozwolił poznać zakończenia. Kambodża jest niezwykłe fascynującym krajem, też chciałbym wspiąć się po stromych schodach świątyni, zaglądnąć w oczy lwom czy może nawet posągom Buddy, wypić piwo "Angor"czy zobaczyć wioskę na jeziorze. Tak więc moja wcześniejsza krytyka dziennika z podróży Pawlikowskiej wynika chyba raczej z zazdrości. Ot, taka to kobieca natura ;)

niedziela, 25 marca 2012

Arabska wiosna

Podejmuję się napisania recenzji książki dla mnie trudnej w odbiorze. Być może brak mi odpowiedniej wiedzy: politycznej, społecznej, zrozumienia najnowszej historii Bliskiego Wschodu. Trudno mi wyrazić własne zdanie na temat "arabskiej wiosny". Postanowiłam podejść do zbioru reportaży Jerzego Haszczyńskiego od "ludzkiej" strony.W 14 krótkich migawkach śledzimy, obok losów politycznych bohaterów- zwyczajne osobiste historie. "Jaśminowa Rewolucja" w Tunezji i samopodpalenie się sprzedawcy warzyw jako protest;  Libia za Kadafiego i "pieśń wolnych Libijczyków"; nauka arabskiego przez autora reportaży; Strefa Gazy, skąd nie ma wyjścia dla mieszkańców; wykształcone Iranki.

(Ciąg dalszy recenzji na blogu: Lectorium. Nieskończoność czytania.)

środa, 21 marca 2012

Podglądając Innego; Polscy trawelebryci w Ameryce Łacińskiej

Marcin Florian Gawrycki
Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 2011


Zacznę od tego, że książka napisana jest bardzo przystępnie i czyta się ją jak reportaż. To tak na początek, żeby zrównoważyć wzmiankę o wydawnictwie (Uniwersytet Warszawski) i nie odstraszyć potencjalnych czytelników informacją, że jest to pozycja popularnonaukowa, a jej autor – to doktor habilitowany, adiunkt w Instytucie Stosunków Międzynarodowych UW. Uważam bowiem, że tę książkę powinni przeczytać wszyscy, których interesuje, jak wygląda współczesne życie ludzi z innych stron świata, z innych kultur i egzotycznych dla nas miejsc na świecie. Niezależnie od tego, skąd czerpiemy wiedzę o losach ludzi z krajów odmiennych od naszego – warto skonfrontować swoje poglądy na inne kultury z tym, co napisał Gawrycki o naszym postrzeganiu Innego. Gawrycki wysuwa bowiem tezę, że
„Konstruowanie naszych wyobrażeń na temat innych kultur ma u samego podłoża założenie europejskiej wyższości”1
i nadal nie pozbyliśmy się tego uczucia, odmawiamy Innemu podmiotowości, postrzegamy go przez pryzmat naszej, lepszej (według nas) kultury, przez co pewnych jego zachowań wręcz nie jesteśmy w stanie zaakceptować. Nie zamierzamy go poznać i zrozumieć, ale obejrzeć, podejrzeć, porównać z nami i znaleźć potwierdzenie tego, co zakładamy już na wstępie – że to my jesteśmy lepsi, ważniejsi, bardziej cywilizowani i że to nam żyje się lepiej. A takie podejście na pewno nie prowadzi do zrozumienia i dialogu. 
 
Według Gawryckiego podróżnicy wcale nie jadą do odległych zakątków świata, żeby je poznać, ale po to, aby umocnić i nas i siebie w przekonaniu, że tam jest tak, jak myśleliśmy, czyli egzotycznie, kolorowo, biednie, ale szczęśliwie. I ani oni, ani my nie chcemy wiedzieć, jak jest naprawdę, czym rzeczywiście żyją ci ludzie, nie chcemy dostrzegać ich podmiotowości ani sprawczości, ich potrzeb i starań, aby te potrzeby zaspokoić, a wolimy ograniczyć się do egzotyki i szukania potwierdzenia dla własnego poczucia wyższości.
Tezę tę Gawrycki udowadnia sięgając do przykładów z polskich filmów podróżniczych naszych najbardziej znanych trawelebrytów – Martyny Wojciechowskiej, Wojciecha Cejrowskiego i Roberta Makłowicza oraz Elżbiety Dzikowskiej i Tony'ego Halika.
Trawelebryta, aby nim pozostać, musi nadążyć za gustami masowego odbiorcy, a to znaczy, że zamiast opowiadać i pokazywać prawdę o świecie, po którym podróżuje, musi wpisać się w oczekiwania widza, musi dostarczyć egzotyki i inności, atrakcyjnego widowiska, aby zapewnić sobie odpowiednią oglądalność. Stąd w jego programach tak często pojawia się skłonność do egzotyzacji i uogólniania, do schlebiania gustom widzów poprzez utwierdzanie stereotypów, wygłaszanie „prawd obiektywnych” kosztem rzetelności i poszanowania podmiotowości Innego, a także kosztem rezygnacji z prezentowania rzeczywistego współczesnego obrazu odwiedzanych krajów i prawdziwych problemów żyjących w nich ludzi.
Gawrycki demaskuje ten europocentryczny model postrzegania Innego, sowicie ilustrując swoje twierdzenia opisami scen z filmów wyżej wymienionych podróżników. W kolejnych rozdziałach rozprawia się z mitami pokutującymi na temat ludności Ameryki Łacińskiej. Wykazuje, jak chętnie i łatwo twórcy tych filmów esencjalizują i egzotyzują życie ludności tubylczej Ameryki. Nie unika też przytaczania scen świadczących o próbach wyjścia poza schematy, jednak tych pierwszych wątków jest w programach podróżniczych więcej i to ten przekaz utrwala się niestety w pamięci widza. I tak betonują się nasze poglądy na temat roli mężczyzn i kobiet, biedy, egzotycznego trybu życia „Indian”, wierzeń, medycyny... Tymczasem rzeczywistość jest inna i o wiele bardziej złożona. Jednak aby to dostrzec, należałoby przyznać mieszkańcom Ameryki Łacińskiej podmiotowość, uznać sprawczość ich działań i nie przyrównywać wszystkiego do naszego własnego modelu życia. 

Można zgodzić się z Gawryckim w całości, części, albo nie zgodzić w ogóle, ale przeczytać tę książkę naprawdę trzeba, bo ona zmusza do zastanowienia się nad tym, jak patrzymy na Innych. To pozycja, która może otworzyć oczy tym, którzy zbyt ufnie podchodzą do „prawd” o Innym, serwowanych nam przez sławnych podróżników, albo umocnić w przekonaniu tych, którzy w prawdziwość tych przekazów powątpiewają. 
 
Jeśli więc naprawdę chcemy dowiedzieć się, jak wygląda rzeczywistość w krajach odmiennych od naszego, a nie tylko bezmyślnie i bezrefleksyjnie łykać medialną papkę, powinniśmy cały czas pamiętać, jakie mechanizmy rządzą powstawaniem tego typu filmów. I dlatego książka Marcina Floriana Gawryckiego wydaje mi się tak cenną i ważną pozycją wśród lektur każdego czytelnika książek i widza filmów podróżniczych.  


Więcej na moim blogu. Zapraszam.

1s. 13.

piątek, 16 marca 2012

„Sezon maczet” - Jean Hatzfeld

 „To było dla mnie ciekawe, zobaczyć, jak dzieci upadają bezgłośnie. To wyglądało nawet dość zabawnie.”*

      Mamy rok 1994, jest 6 kwietnia - samolot, w którym leci rwandyjski prezydent Juvén Habyariman zostaje zestrzelony co jest początkiem masakry, która zakończyła się 6 kwietnia tego samego roku. W czasie tych około stu dni zabito od 800 000 do 1 071 000 ludzi. Stawiamy sobie pytania, które często zostają bez odpowiedzi. Jak tak było można? Dlaczego? Jaki był tego cel? Czy to rzeczywiście było potrzebne? Jean Hatzfeld, francuski reporter, postanawia znaleźć odpowiedzi na to co nas nurtuje. Pierwsza jego książka „Nagość życia. Opowieści z bagien Rwandy” mówiła o tym, co czują Tutsi i to miał być koniec, ale czytelnicy zaczęli zadawać pytania na temat morderców - jak oni na to patrzyli. Po początkowym wahaniu postanowił porozmawiać z oprawcami. Wie, że rozmowy z nimi nie będą łatwe, ale i on chce poznać powody oraz to co czuli podczas uśmiercania sąsiadów, przyjaciół, a nawet bliskich.

      Gdy zaczynałam czytać drugą część trylogii nastawiłam się na to, że będzie mocna, a nawet czasem drastyczna – pełna opisów zbrodniarzy, którzy zabijali bez uczuć, lęku czy litości. Wiedziałam mniej więcej czego mogę się spodziewać, ale nie sądziłam, że odbiorę ją tak personalnie. Hatzfeld miał obawy przed napisaniem „Sezonu...”, bał się tego jak będzie reagował na opowieści tych, z którymi będzie rozmawiał - rozumiem go, bo na ile można zbliżyć się do mordercy? Jak z nim rozmawiać? Jak wczuć się w jego sytuację? Słuchać zwierzeń pokrzywdzonych, a tych krzywdzących, to zupełnie nie to samo.

      Czytając ten reportaż poznajemy punkt widzenia zwykłych ludzi, nauczycieli, dowódcy interahamwe i jeszcze kilku osób. Szokuje on i wprowadza taki natłok myśli, że bardzo trudno jest go uporządkować. Często w trakcie lektury zastanawiałam się jak człowiek może stać się taką bestią. Przecież co niektórzy wręcz łaknęli krwi, tego poczucia wyższości. Dla nich to było jak zwyczajna praca, jak coś co trzeba było zrobić, czuli się bezkarni bo byli pewni, że gdy masakra się skończy wrócą do życia codziennego.
     
      Od razu przyszło mi do głowy jak różnie mówią o masakrze ocaleni i mordercy.  Ci pierwsi mają problem ze wspomnieniami, ich psychika blokuje się i nie chcą zbytnio o tym rozmawiać. Za to winowajcy nie mają problemu by mówić o tym co było... Cóż, jestem tym zniesmaczona - dla mnie wypowiedzi niektórych Hutu były pewnym sposobem chwalenia się, a zapewniam, że nie było czym.
     
      Jak już wspomniałam, dla zabijających to było normalne, była to praca, którą musieli wykonać. Ignace - jeden z oprawców - mówi: „Wykonywaliśmy robotę na zamówienie. Szliśmy na ślepo za dobrą wolą wszystkich. Gromadziliśmy się na boisku w gronie znajomych i ruszaliśmy na polowanie w poczuciu bliskości.”**
     
      Francuski reporter zadawał pytania o pierwszy raz użycia maczety, o to co czuli, czy prześladują ich wspomnienia, o Boga, o to czy żałują... Tych pytań jest wiele. Stara się nie oceniać tylko stawia nas przed prawdą, nie ucina wątków, nie stara się by były łagodniejsze, a to co czytamy jest tak porażające, iż brakuje słów by skomentować wypowiedzi morderców. Przykładem jest fragment wypowiedzi Alphonse’a: „Nikt nie oszczędzał niemowląt. Zabijało się je o ściany i drzewa albo od razu ścinało.”***  A ja pytam czym zawiniły dzieci? Dalej mówił, że dzieci się nie maltretowało jak niektórych dorosłych, ale i tak ogarniał mnie szał bo to żadne wytłumaczenie... Takich fragmentów jest o wiele więcej, a my możemy tylko czytać, niedowierzać i pytać po co to wszystko było...
     
      „Sezon maczet” wstrząsa, w trakcie i po zakończeniu lektury towarzyszy nam uczucie strachu i niedowierzania. Porusza się tu temat wybaczenia, które moim zdaniem jest nieosiągalne. Ci mordercy uważali, że robili co musieli, więc to, że teraz są za to karani jest dla nich niezrozumiałe. Absurdem też dla mnie jest nagłe nawrócenie niektórych sprawców masakry - nie potrafię w nie uwierzyć. Zgadzam się za to z reporterem, że robią to tylko dla siebie - chcą mieć gdzie wrócić po odzyskaniu wolności oraz oczyścić się trochę w oczach innych. Hatzfeld próbował dociec powodów tego masowego morderstwa, ale chyba nigdy nie da się tego odkryć do końca...
     
      Reportaż ten był dla mnie ciężką przeprawą przez psychikę mordercy bez skrupułów. Niejednokrotnie potrzebowałam czasu na ochłonięcie, ale ani przez chwilę nie żałuje, że sięgnęłam po tą książkę.

*str. 28
**str. 19
***str. 134
Autor: Jean Hatzfeld
Tytuł: Sezon maczet
Wydawnictwo: Czarne
Rok wydania: 20 styczeń 2012
Liczba stron: 264

środa, 14 marca 2012

Zachować pamięć


Nie spodziewałam się takiej treści. Zanim sięgnęłam po książkę, przeczytałam, że jest reportażem o powojennych Niemczech, że pokazuje prawdę o pobitym narodzie. Jaką prawdę? Wstrząsającą.
Szwedzki korespondent opisuje stan społeczeństwa bezpośrednio po wojnie. Ludzi mieszkających w piwnicach, w wilgoci i brudzie, przymierających głodem. W zdewastowanym kraju, wśród ruin nie było żadnych warunków bytowych. Ludzi załamanych, którym "lepiej było za Hitlera". Tak po prostu. 
Zapraszam do przeczytania recenzji na Lectorium.

Wojciech Tochman, Jakbyś kamień jadła

Wojciech Tochman (ur. 1969), polski reporter, jest autorem takich książek jak Dzisiaj narysujemy śmierć czy Schodów się nie pali. Debiutował jeszcze w liceum, a trzy lata później Hanna Krall przyjęła go do pracy w "Gazecie Wyborczej", z którą był związany przez 14 lat. Od lutego 2010 roku razem z Pawłem Goźlińskim i Mariuszem Szczygłem prowadzi w radiu audycję "Wrzenie świata" poświęconą literaturze faktu. Jego teksty przetłumaczono między innymi na angielski, francuski, włoski, niderlandzki, fiński, ukraiński i bośniacki. Książka Jakbyś kamień jadła znalazła się w finale Nagrody Literackiej Nike w 2003 roku.

Tym razem Tochman udaje się do Bośni, gdzie parę lat wcześniej zakończyła się wojna (1992–1995). Dr Ewa Klonowski całe dnie spędza na kompletowaniu tego, co pozostało po tysiącach mieszkańców: rozrzuconych kości, strzępów ubrań, jeśli ma dużo szczęścia – rzeczy osobistych. Wszystko po to, by zwrócić matkom, żonom, dzieciom tych, których stracili, zwykle nawet nie wiadomo jak. By dać im szansę na przeżycie żałoby po ludzku; dać grób, który można odwiedzać; dać historię. Kiedy miałam osiem lat, umarła moja babcia; pamiętam, jak prababcia powiedziała wtedy, że "Rodzice nie powinni chować swoich dzieci". Tymczasem Tochman pisze: Sąsiadka z parteru urodziła dwóch synów i dwóch chciałaby pochować. O tym tylko marzy. Czy można powiedzieć o tej rzeczywistości coś więcej? Więcej o świecie, w którym Inne matki miały więcej szczęścia: zginęły razem z dziećmi?
 

sobota, 10 marca 2012

Dom żółwia. Zanzibar

Małgorzata Szejnert
Wydawnictwo Znak, 2011

O pomyśle na trzecią od czasu pożegnania z działem reportażu „Gazety Wyborczej” książkę opowiada bez patosu. „Złowiła go” u wybrzeży Zanzibaru podczas pierwszego w życiu nurkowania, urzeczona widokiem ogromnych żółwi zielonych. Po dwóch latach pracy na granicy dziennikarstwa i dziejopisarstwa udowodniła sobie, że potrafi skorzystać ze swobody, jaką cieszą się młodsi reporterzy pisząc reportaż z daleka. Pokazała przy okazji, jak z bagatelnej inspiracji stworzyć wielowarstwową, wielogłosową i wielowątkową opowieść gęsto przetkaną cytatami z przeszłości i teraźniejszości.  

Małgorzata Szejnert sięga po wypróbowaną metodę, opowiadając o Zanzibarze tak, jak w 2009 r. o Ellis Island. Po raz kolejny ulega fascynacji obszarem pogranicznym. Wyspą, którą postrzega jako wrota do kontynentu afrykańskiego. Więcej tutaj.

środa, 7 marca 2012

W krainie Gotta

Mam wrażenie, że zaczynam pisać tę recenzję tysięczny raz. Zaczynam i porzucam po kilku zdaniach, bo wychodzi płaska i bezpłciowa, a książka jest genialna. Przyznam szczerze, do autora byłam trochę uprzedzona przez jego działalność telewizyjną. Nie to, żeby coś złego zrobił, ale jego medialny sposób bycia, jest dla mnie drażniący. W książce nie ma intonacji, akcentów i gestów, jest za to bystre oko, za którym idzie piękny język i świetna realizacja formy jaką jest reportaż. Jest tu mądrość, są ludzie, jest dramatyzm, smutek, ale i humor. „Gottland” Mariusza Szczygła jest – jak do tej pory – moim odkryciem roku i serdecznie polecam go każdemu. 
Czytaj więcej na moim blogu»

poniedziałek, 5 marca 2012

Księgarz z Kabulu

Åsne Seierstad
Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2009


Norweska dziennikarka Åsne Seierstad poznała tytułowego księgarza Sułtana Chana zaraz po przyjeździe do Kabulu w listopadzie 2001, tuż po wypędzeniu talibów ze stolicy. Godzinami słuchała jego opowieści o życiu pod kolejnymi reżimami, a gdy zapragnęła napisać książkę o afgańskiej rodzinie, otrzymała zaproszenie do zamieszkania w jego domu. I tak trafiła do czteropokojowego mieszkania w jednym z postkomunistycznych bloków w Mikrorejonie, zajmowanym przez rodzinę księgarza: dwie żony, dzieci, matkę i młodsze (ale dorosłe już) rodzeństwo Sułtana. Obserwowała życie codzienne, towarzyszyła księgarzowi w podróżach w interesach, wysłuchiwała opowieści członków rodziny. Nie zna języka dari, jednak kilkoro osób z rodziny mówiło po angielsku, korzystała więc z ich pomocy jako tłumaczy i opowiadaczy. Wszyscy wiedzieli, że zamieszkała z nimi, aby napisać książkę, więc jeśli woleli, by o czymś nie pisała, mówili o tym. Skończyło się jednak skandalem i sądem. Otóż, mimo że Seierstad nadała swoim bohaterom fikcyjne imiona, to Sułtan Chan był w Kabulu na tyle rozpoznawalną postacią, iż wiedziano, o kogo chodzi. Po wydaniu książki zarzucił jej przekłamania i zniesławienie, a nawet, starając się o azyl w Europie, twierdził, że z powodu książki w Afganistanie grozi mu niebezpieczeństwo.
Więcej na moim blogu. Zapraszam.


sobota, 3 marca 2012

"Dzienniki kołymskie" Jacek Hugo-Bader

Trakt kołymski - ponad 2000 kilometrowa droga, nazywana najdłuższym cmentarzem na świecie. Temperatury tak niskie, że nasza tegoroczna zima, z 20-kilku stopniowymi mrozami i tak wydaje się być luksusem. Ja bym się w taką drogę nie wybrała. Dobrze, że wybrał się za mnie Jacek Hugo-Bader i że zdał mi z niej swoją relację ;-)

Tym razem dziennikarz nie zdecydował się na samodzielny środek transportu (jak w "Białej gorączce") - marzyła mu się podróż przez trakt na motorze, wybrał jednak podróż autostopem. Dzięki niej spotkał wielu „paputczików”- towarzyszy podróży. Jak pisze, znajomości, jakie w ten sposób udaje się zawrzeć z ludźmi są wyjątkowe. Przeważnie takie spotkanie z nieznajomą osobą, z którą prawdopodobnie drogi już nigdy się nie zejdą, powoduje nagły przypływ szczerości i otwartości. Zdarza się także, że ktoś puszcza wodze fantazji i "kreuje" siebie na nowo, opowiadając historie o życiu, jakiego nigdy nie miał, ale zapewne chciałby mieć. Wszystkie te rozmowy, które przytacza w książce pokazuje wyjątkowych ludzi. Dzieli ich prawie wszystko, poza jednym - miejscem, w którym mieszkają.

Dalszy ciąg recenzji na moim blogu.

piątek, 2 marca 2012

"Ucieczka na szczyt" Bernadette McDonald

Bernadette McDonald podjęła się pokazania 20 lat polskiego zwyciężania w światowej klasy wspinaczce. Jej reportaż odświeża dawne ekspedycje, wspomina zmarłe już ikony polskiego himalaizmu, heroiczne wejścia, nowe szlaki, pierwsze zdobycia i wielkie poświęcenia. 20 lat czystej miłości do gór, zbierania funduszy, ciągły wyjazdów i poświęceń dla pasji, z którą nigdy się nie wygra. Rutkiewicz, Kukuczka, Kurtyka, Wielicki, Czerwińska, Zawada, Hajzer, Lwow i wiele, wiele innych wspaniałych ikon.

(...)

"Freedom Climbers" pokazuje, że kiedy znajdzie się w życiu coś, w czym jesteśmy dobrzy, to powinniśmy bezwzględnie się tego trzymać, walczyć z przeciwnościami, wierzyć w własne siły i dążyć do bycia jak najlepszym. Himalaistą nie może zostać każdy. To sport-życie tylko dla tych wybranych, którzy po wieloletnim przygotowaniu mają odpowiednie umiejętności, żeby poradzić sobie w drodzę na szczyt. Jak kiedyś powiedziała Rutkiewicz: "Bo tak naprawdę - w górach nikt nikomu nie pomoże. Nie weźmie na plecy i nie zniesie na dół wyczerpanego kolegi. Może jedynie zmobilizować tego drugiego, by sięgnął do swoich rezerw. Może stworzyć, być może złudne poczucie bezpieczeństwa, przywrócić wiarę we własne siły, zachęcić do dalszego działania." nikt ci nie pomoże w drodze. Chociaż każdy cię wspiera w czasie zdobywania góry jesteś zdany na siebie, musisz walczyć z samym sobą.

Po resztę recenzji zapraszam na mojego bloga.