niedziela, 2 września 2012

Dzisiaj narysujemy śmierć - Wojciech Tochman, czyli dlaczego o tym czytać?

Tyle już napisano już o tej książce - również w tym wyzwaniu. Ale mimo tego, że na pewno jest to lektura, która nie daje o sobie zapomnieć, wyjątkowa, to można mieć do niej również pewne uwagi. I właśnie nimi chciałbym się z Wami podzielić.

Książka wstrząsająca i nie pozwalająca by zapomnieć. Oglądając informacje z całego świata często obojętniejemy. Dziesiątki, setki, czy tysiące ofiar. Co za różnica? Dziś jesteśmy wstrząśnięci, ale jutro inna tragedia przyćmi to co nas poruszyło. Zapomnimy, bo tak działa nasz mózg. Pozbyć się nadmiaru. Jednak Tochman nie daje zapomnieć. 
...
Autor rzeczywiście stara się być jedynie tym, który zapisuje, często nawet nie zadaje pytań. Słucha. Ale jest rozdział, który prawdę mówiąc trochę mnie zadziwił, tak był odmienny w tonie od całej reszty. To fragment gdy Tochman przygląda się reakcji Kościoła na to co się działo. Być może to moje subiektywne wrażenie, ale nagle ulewa w nim się tyle złości, że posuwa się nie tylko do oskarżeń i dziwnych sugestii, ale nawet do bluźnierczo brzmiących linijek gdy najświętszy sakrament w tabernakulum przyrównuje do obecności diabła. Poetycka metafora? Może - chciał w ten sposób zaakcentować swój sprzeciw wobec tego, że ci którzy mordowali przystępują do komunii gorsząc swoje ofiary? Może chciał nas sprowokować aby zadać pytanie czy zwalenie winy na szatana, który prowadził ich umysły i serca, może być przyjęte jako usprawiedliwienie. Ale i tak dziwnie się to mi czytało. Nie oskarża w swej książce tak mocno nikogo - ani morderców, ani polityków, ani międzynarodowych sił rozjemczych, które nie kiwnęły palcem. Oskarża tylko duchowieństwo - o obojętność, ucieczkę, brak reakcji, ale też o podburzanie tłumów do mordowania. Na drugiej szali przytacza tylko jeden przykład ratowania i poświęcenia życia przez duchownych.
Dziwne. Rozumiem, że dziennikarze GW wyrastają w atmosferze "dokopania" za wszelką cenę Kościołowi, ale niech się bawią w to w swojej gazecie. Czemu również w książce Tochman nie może się uwolnić od swoich uprzedzeń i przestaje być obiektywny woląc uwierzyć cynicznemu wojskowemu, który zgadza się na rozmowę (przyznaje się m.in. do tego, że robili sobie zdjęcia przy zakopywaniu trupów, aby nikt ich później nie oskarżał o bezczynność), niż duchownemu, który nie chce o tym rozmawiać (gdyby to on robił sobie takie zdjęcia pewnie to też byłby dowód przeciw niemu, ale wojskowemu przecież można wybaczyć). Tchórzostwo? Do cholery! A kto wtedy miał odwagę być bohaterem? Tochman ma współczucie dla czarnoskórej ofiary gwałtu i nie pyta ją o nic, ale oczekuje, że zgwałcone siostry zakonne będą mu chętnie opowiadały o tym co przeżyły?
Warto przeczytać - nawet jeżeli kogoś podobnie jak i mnie zdziwi albo oburzy ton w jakim napisany jest ten jeden rozdział. Warto sobie stawiać różne pytania. Nawet jeżeli odpowiedzi nie zawsze udzielimy identycznych. Ta książka (znowu oprócz tego jednego rozdziału) to nie jest oskarżenie. Raczej świadectwa zebrane z różnych źródeł - cierpienie, ból, gorycz, chęć zapomnienia, albo brak umiejętności normalnego życia. I na tym warto się skupić - wtedy nie bije tak w oczy subiektywna ocena niektórych wydarzeń i punkt widzenia autora.
Ja mogę powiedzieć tylko szkoda. Bo ten ton jednego rozdziału okazuje się, dla wielu osób najbardziej wart zapamiętania. Niechęć do Kościoła narasta, a do tego co napisał autor potem dokłada się wyolbrzymiając kolejne okropieństwa. Chcecie przykładu? Tochman pisze o Pallotynach, którzy nie potrafili nic zrobić, uciekli i zabarykadowali się w swoim domu gdy przed ich kościołem mordowano ludzi, ale można znaleźć np. takie recenzje opisujące ten sam fragment książki:   
"Tochman dotarł nawet do polskich misjonarzy, którzy nawracali prymitywnych Rwandyńczyków z drogi zła na drogę wiary w Jezusa. Sami przychylili się do mordów, nie pomogli ofiarom w ucieczce czy w schronieniu. Nikt z dostojników kościelnych nie chce rozmawiać z pisarzem, fakty zostały ukryte i wymazane. Mury kościelne skrywają prawdę ociekającą ludzką krwią. W imię czego?".
I to jest też ważne pytanie. Po co i w imię czego przymykać oczy na bezradność i obojętność mediów, polityków, wojska (również międzynarodowego), a oskarżać tylko Kościół? Tragedia w Rwandzie domaga się pytań, ale warto by nie były one wybiórcze.

Pełna recenzja tutaj.