czwartek, 12 stycznia 2012

Przesiedleńcy czy wypędzeni ? "Sami swoi i obcy. Reportaże z Kresów na kresy" - Mirosław Maciorowski



Tak sobie myślę, że właściwie nie mogłam nie przeczytać tej książki. Takie lub bardzo podobne historie są przecież udziałem moich dziadków. Zresztą... w Szczecinie i okolicach niewielkie jest prawdopodobieństwo, aby twoi przodkowie mieszkali tu przed 1945 rokiem. Dlatego więc tę książkę przeczytać musiałam, choćby po to, żeby wypełnić sobie luki historyczno-obyczajowe, żeby zrozumieć to i owo, żeby spróbować wyobrazić sobie odczucia rodzin, opuszczających swoje domy na Wschodzie i zajmujących opuszczone (lub nie) domy na Zachodzie.

Książka "Sami swoi i obcy. Reportaże z Kresów na kresy" Mirosława Maciorowskiego to zbiór wspomnień kilkudziesięciu rodzin przesiedleńców z terenów dzisiejszej Litwy, Białorusi i Ukrainy. Każde ze wspomnień zawartych w książce zostało wzbogacone zdjęciami ze zbiorów własnych bohaterów opowieści. Tę konstrukcję z prywatnymi zdjęciami podsumowującymi wspomnienia konkretnych osób, zapożyczono zapewne z o wiele obszerniejszej publikacji Teresy Torańskiej „Jesteśmy. Rozstania ‘68”, w podobny sposób zestawiającej opowieści Żydów opuszczających Polskę po wydarzeniach 1968r.

Wspomnienia zawarte w książce „Sami swoi i obcy” są tak różne, jak rożni potrafią być ludzie i ich losy. Jedne są bardzo szczegółowe, inne bardzo ogólne. Jedne są pełne goryczy, inne pełne nadziei. Większość wspomnień jest przepełnionych smutkiem, ale są też takie, które potrafią zaskoczyć. Różnią się bowiem opowieści Polaków, którzy uciekali z ukraińskich wsi niemal razem z niedawnym niemieckim okupantem ze strachu przed bandami UPA i opowieści Polaków, którzy bez większych protestów ładowali swój marny dobytek na platformy i jechali do Nowej Polski.

Nieznanym zupełnie dla mnie tematem była historia przesiedlenia mieszkańców kilkunastu wsi z okolic Kielc na tereny Warmii i Mazur, pod pretekstem utworzenia na ich terenach poligonu wojskowego. Po przesiedleniu ludności wsie faktycznie zrównano z ziemią, a kiedy po paru latach jasnym już było, że żaden poligon tam nie powstanie, tereny te zalesiono. Przyczyną tego przesiedlenia w ocenie mieszkańców było traktowanie tego terenu jako kolebki polskiego patriotyzmu, niewygodnej oczywiście dla nowej władzy. Popularnym wśród przesiedleńców było określenie, że to „kara za Hubala”, co prawdopodobnie jednak było daleko idącym uproszczeniem tego tematu.

Kolejnym tematem, który powracał w wielu opowieściach była dość długa jeszcze obecność ludności niemieckiej na terenach zasiedlanych, zwłaszcza na terenie Śląska. Nie wiedziałam, że tak powszechnym było zasiedlanie domów, w których niemiecka rodzina mieszkała jeszcze przez kilkanaście miesięcy. Poruszająca była opowieść, jak dzień przed wyjazdem starsza Niemka przyszła do polskiej rodziny zapytać jakie rzeczy może ze sobą zabrać. Odpowiedziano jej oczywiście, że co tylko chce, ale... cóż ona mogła załadować na niewielki wózek na kółkach...?
Niektórzy bardzo ciepło wspominają swoich „gospodarzy”, inni, często przez nieznajomość języka do końca pozostawali w bardzo chłodnych stosunkach. Niemniej jednak opowieści o ostatecznym wymarszu rodzin niemieckich z zajętych przez Polaków wsi, większość wspomina jako wydarzenie nie pozbawione emocji z obydwu stron. Nie jest chyba możliwe, aby Człowiek Dopiero Co Wypędzony nie umiał zrozumieć Człowieka Właśnie Wypędzanego, bez względu na narodowość i świeże jeszcze wojenne wspomnienia. Dla równowagi polecam też opowieści przesiedlonych Niemców zebrane w książce „Nikt już nie oczekiwał litości” Ulricha Völkleina.

W trakcie poznawania kolejnych historii stale wracała do mnie myśl, że opowieści jednej z moich babć idealnie pasowałyby do zbiorów M.Maciorowskiego. Nie wątpię, że i wy moglibyście dorzucić do nich kilka swoich rodzinnych wspomnień. Pozostaje wam sprawdzić...




Post opublikowany został również na moim blogu:
ja czytam, ty czytasz... my czytamy