czwartek, 14 kwietnia 2011

narysujmy miłość, czyli ludobójca drzemie w każdym z nas - Wojciech Tochman i Dzisiaj narysujemy śmierć

moje notesy są spuchnięte jak trupy w wodzie, (…) moje notesy cuchną, wszystko, co w nich mam, podchodzi mi teraz do gardła. A jeszcze niedawno chciałem usłyszeć o wszystkich zabitych. Każdą śmierć zanotować, każdy gwałt, każde zakażenie, każdą obciętą stopę, każde utopione w gównie dziecko
Zamykam ostatnią stronę, długo myślę, jeszcze do mnie nie dociera. Odkładam książkę i czuję się tak, jakby zabrakło mi słów, jakby coś mnie powstrzymywało od komentarzy. Przeżywam. Płaczę.
Pierwszy raz czuję się bezsilna jeśli chodzi o pisanie. W głowie mam zupełną pustkę i jednoczesny natłok myśli, które chciałabym przekazać. Powiedzieć okropne – to za mało. Wzruszyć się – naturalnie, ale cóż to da? Doprawdy, nie mam pomysłu na to, w jaki sposób opisać książkę.
Wszystko już było. Już wszyscy wiemy, że Dzisiaj narysujemy śmierć to reportaż Wojciecha Tochmana z ludobójstwa w Rwandzie, a właściwie czasów po nim. Obraz po – w kraju tysiąca wzgórz i miliona uśmiechów, w głowach i domach ludzi. Tych, którzy ocaleli i tych, którzy mordowali. Nie ma tylko jednych – nie ma tych, którzy zginęli. Nie ma nazwisk ofiar, bo oprawcy palili dowody osobiste i spisy ludności. Bo niewielu pozostało świadków, kiedy ścięto całe rodziny. Nie ma grobów imiennych, są za to zbiorowe mogiły, do których wrzucano zwłoki zamordowanych Tutsi. Są zmumifikowane, pokryte wapnem ciała, które mają zaświadczyć o okrutnej zbrodni. Zbrodni, jak dokonała się w tym maleńkim, wielkości zaledwie naszego województwa państwie - Rwandzie. Kraju tysiąca wzgórz, które, pochłaniając kości zabitych stały się świadkami śmierci miliona osób.

Teraz nie będzie nawet liczb? Liczba ofiar wypisana na pomniku kłuje sprawców w oczy? Nie ma w Rwandzie rodziny, w której nie byłoby sprawcy ludobójstwa. Albo ofiary. Rodzin sprawców, rzecz jasna, jest znacznie więcej. Krewni morderców modlą się na kolanach. I mordercy klęczą. Większość to katolicy. Najwyraźniej liczba tych, których się zabiło – widziana co niedzielę w drodze do domu Boga – przeszkadza w narodowym pojednaniu. Więc liczbę zamalowano.

Katalizatorem ludobójstwa w Rwandzie był atak na prezydencki samolot nad lotniskiem w Kigali 6 kwietnia 1994 roku. Hutu Przekonani o tym, że za atakiem stoją przedstawiciele Tutsi ruszają do zemsty, do zmiecenia ich z ziemi. Uzbrojeni w maczety, noże i prymitywną broń mordują każdego, kto stanie na ich drodze. Docierają do każdego domu, w którym mieszkają Tutsi. Ich celem jest zatracie śladu i pamięci po tym plemieniu. Ale nie tylko o tym jest Dzisiaj narysujemy śmierć. To też obraz tego, co pozostało w umysłach ocalałych, w głowach mordujących i tych, którzy narodzili się 17 lat temu, często będąc owocem gwałtu. Dziś półHutu urodzeni przez kobietę Tutsi i żyjący w swojej rodzinie (jeśli ta ocalała) jako potomek mordercy. Dzisiaj narysujemy śmierć to relacja ze swoistego miejsca na ziemi. Miejsca, w którym obok siebie żyją ofiara i kat. Codziennie widując się przed domem witają sąsiedzkim pozdrowieniem. A urazy? Chowają głęboko – jedni i drudzy. Bo przecież nikt nie jest w stanie im pomóc. Nie można cofnąć krzywd aby ocalić tych, którzy pozostali, ani też nie można zrozumieć i wybaczyć tego, co zrobili oprawcy.

Szokujące liczby? Proszę bardzo, dla zobrazowania – 10 000 zabitych dziennie, co daje około 417 osób na godzinę, których czaszki rozłupano maczetą, ewentualnie z „lenistwa” bądź pijaństwa zastrzelono i tak przez 100 dni co daje 1 000 000 osób (MILION ZABITYCH OSÓB). Połowę, czyli 500 000 zabitych Hutu osiągnęli już po niecałym miesiącu mordów. Pozostały jeszcze dwa miesiące do końca ludobójstwa, dwa miesiące podczas których zginęło kolejne pół miliona Rwandyjczyków. A świat milczał, ONZ biernie czekało patrząc na krwawą rzekę rozpoczynającą swój nowy bieg.
Ale nie o liczbach chciałam pisać, a o obojętnej postawie tych, którzy pomagać powinni. O wspomnianej biernej postawie ONZ i o kościele. To kościół w Rwandzie do dziś stosuje podział plemienny, którego od czasów ludobójstwa zaniechały władze i ludność.

Misjonarze w Rwandzie razem z tutejszymi księżmi pielęgnują podział wiernych na Hutu i Tutsi. Tak było sto lat temu i pięćdziesiąt, i teraz. Duchowieństwo karmi się tym podziałem: teraz uciśniony lud Hutu cierpi pod reżimem Tutsi. Kościół – rzecz jasna – musi stać po stronie słabszego.


Oczywiście przeraziło mnie okrucieństwo walk (choć trudno tu mówić o walce przy bezbronności Tutsi), bezsensownych śmierci, krwawych mordów i gwałtów, najbardziej jednak uderzyła mnie postawa księży. Duchownych, którzy mieli być wsparciem dla wierzącego narodu w chwili zwątpienia i zagrożenia. I jestem w stanie zrozumieć tchórzostwo księży w obliczu śmierci, bo to tacy sami ludzie, jak wszyscy. I nie o nie oskarżam, bo sama pewnie stchórzyłabym, uciekła nie patrząc za siebie. Jednak jeśli potrafili oni wyjść z bezpiecznego miejsca tylko po to, aby z kościoła, w którym przed swoimi oprawcami ukrywali się Tutsi wynieść Monstrancję, nie patrząc na tych, którzy za chwilę zginą w ogniu, którzy będą świadkami śmierci swoich dzieci to już przerosło moją tolerancję i zrozumienie. I fakt, że żaden ksiądz na ten temat nie chciał z Tochmanem rozmawiać, wręcz oburzał się na wspomnienie, odwracał całą historie próbując udowodnić winę tych, których już nie ma jest dla mnie niepojęty, niezrozumiały i przerażający. A co można powiedzieć o tych, którzy przyłączając się do oprawców, sami nimi się stawali mordując, gwałcąc i wydając kryjówki Tutsi? Czyżby kościół był uwikłany w ludobójstwo w Rwandzie? O tym się nie mówi, o tym też się nie pisze. Temat tabu, zakłamanie – a gdzie jest miłosierdzie i pomoc, choćby duchowa? Nie mówi się też o tym, że istnieje teoria, która mówi iż ludobójstwo było sposobem na wyeliminowanie zbyt szybko rozwijającego się (i rozmnażającego) państwa. Rwanda to kraj, którego położenie zachęcało do turystycznych wycieczek, którego naturalne bogactwo mogłoby być machiną napędzającą pieniądz (niekoniecznie Rwandyjczykom). Jednak ludzie tego kraju stanowili przeszkodę nie do przejścia. Był na to jeden sposób – umywając ręce, nie brudząc się krwią można było tego dokonać. W taki oto sposób ksiądz Stanisław Filipek wyjaśnia ludobójstwo w Rwandzie:

Rwanda jest najgęściej zaludnionym krajem świata. I coś trzeba było z tym zrobić. Światowe koncerny produkujące prezerwatywy oraz występujące w ich interesie rządy zwietrzyły w Rwandzie interes. Sprzedawać tu jak najwięcej kondomów. I pigułek, spiral. Trafiły na opór. Bo w Rwandzie silny jest Kościół katolicki i jego nauczanie. Uruchomiono więc machinę śmierci. Różnego rodzaju kampanie, żeby stosować środki antykoncepcyjne. Kiedy i to się nie udało, świat wymyślił dla Rwandy ostateczne rozwiązanie. Ludobójstwo.

O tym, że tak mało wiemy na temat ludobójstwa w Rwandzie Wojciech Tochman w wywiadzie dla Bluszczu mówi ta niewiedza, tak sobie myślę, powinna nas zawstydzać. Bo tego od świata oczekiwali ludobójcy: ciszy nad grobami ofiar. I dodaje, że od pamięci o tym wydarzeniu nie zwalniają nas ani odległość w czasie i przestrzeni ani różnice kulturowe.

Nie mam wątpliwości, że z mordercami trzeba rozmawiać. (…) W trosce o własne tyłki powinniśmy się dowiedzieć, co nimi kierowało.

W Dzisiaj narysujemy śmierć zwraca się również ku katom, odbywającym kary więzienia za popełnione zbrodnie. Ci którzy w tak okrutny sposób mordowali, z zimną krwią nie zastanawiając się nad tym, co czynią dziś twierdzą, że albo kierował nimi szatan, albo, że to Tutsi zaatakowało Hutu, czy też nastąpiła pomyłka, bo nie było gwałtu, skoro ofiara zbytnio nie protestowała. Wiele jeszcze innych bredni pada z ust ludobójców, bo wierzyli oni, że czynią dobrze. Czytając ten reportaż można sobie uświadomić, że im – katom - także jest ciężko, że ktoś ich kiedyś tak pokierował. Wtedy wierzyli, że to co robią jest dobre, że działają w imię wyższych celów (podobnie jak księża). Jakieś uczucia tlą się w ich umysłach, być może niektórzy z nich żałują, a te głupie wyjaśnienia są próbą oczyszczenia się z win, drogą do w miarę normalnego życia.
Jednym i drugim jest pewnie ciężko dzisiaj uwierzyć w Boga. Ocalałym ciężko uwierzyć w drugiego człowieka, zaufać władzom i innym narodom. Tym bardziej, że na każdym kroku widać ślady tego, co wydarzyło się deszczowego dnia kwietnia. Każde wzgórze usiane trupami, dziś skrywa pod skorupą ich kości - bo nie miała sensu identyfikacja zwłok, kiedy nie było nikogo do ich rozpoznania (w dołach wykopanych przez Hutu leżały całe rodziny). Bo każdy ocalały budynek jest żywym grobem, a ściany wszystkich kościołów słyszały krzyki zabijanych. Jak żyć w takim kraju? Jak podołać codzienności w tym wielkim cmentarzysku, w którym ziemia jeszcze wilgotna od krwi?
I nachodzi mnie taka myśl – czym jest człowiek, skoro potrafi w tak beztroski sposób zabijać ludzi. Za kogo się uważa decydując o czyimś życiu. I jeszcze jedno nasuwa się pytanie – kiedy ta nienawiść wyruszy w świat? Bo, jak mówi sam Tochman w wywiadzie:

Ludobójca (…) drzemie w niemal każdym człowieku. Bez względu na to, czy mieszka w Rwandzie, czy w Polsce (…). Wystarczą odpowiednie okoliczności polityczne, rozciągnięte w odpowiednio długim czasie i wielu z nas będzie gotowych do zabijania sąsiadów. Bo ludobójstwo nigdy nie dzieje się spontanicznie, z dnia na dzień. To długotrwały proces uruchamiany wtedy, gdy władzę zdobywa szaleniec. Zaczyna się od mowy nienawiści, a kończy masowym zabijaniem i wymazywaniem.



cytaty pochodzą z książki oraz z wywiadu "Zostawiłem Boga w spokoju" (Bluszcz 29/luty 2011)
Książka kończy się dziwną sceną, kiedy to Leonard, przewodnik Tochmana po Rwandzie tamtych czasów przyjeżdżając do Europy widzi mieszkańców kontynentu bawiących się przy pomniku ofiar Holocaustu. Taki kontrast cywilizacji z sumieniem. Dla kogoś, za kogo życie zdecydowało iż jego droga będzie prowadzić po cmentarzysku, czy tego chce czy nie, to szokujące zachowanie – przednia zabawa na mogiłach. A dla nas, dla ludzi cywilizowanych, jak dumnie się zwiemy – czym jest? Czym jest szacunek, cisza i śmierć? Ta książka jest dla nas i o nas. Mówi o naszych sumieniach jakkolwiek byśmy chcieli uniknąć denerwującego tematu. Mówi o stanie naszej pamięci i świadomości. A jaki on jest? Na to pytanie niech każdy odpowie sobie sam, w zgodzie z własnym sumieniem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz