Pokazywanie postów oznaczonych etykietą DżoanaKa. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą DżoanaKa. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 1 grudnia 2014

"Żywot wspinacza strachliwego" - Jacek Kamler

Żywot wspinacza strachliwego
Jacek Kamler

Wydawnictwo Annapurna, 2014
428 stron
autobiografia, wspomnienia, podróże

Mówi się, że każdy może napisać jedną dobrą książką. O swoim życiu. Ale trzeba jednocześnie mieć o czym opowiadać. Żywot wspinacza strachliwego nie jest książką tylko o górach, jak można by sądzić po okładce. Jest książką o losach człowieka. W latach młodości, w czasach trudnych i lepszych. Jest też książką o życiu w ojczyźnie i na obczyźnie. Autor wspomni o wielu podróżach, górskich wędrówkach, ale także o prawdach, które mogłyby być naszymi. Choć jest to wieloaspektowa książka o codzienności, czytelnikowi obca będzie nuda i szarość.

Urodzony w Warszawie w 1933 roku Jacek Kamler postanowił opowiedzieć swoją historię. Historię barwną i pełną przygód. W tej bardzo ciekawej autobiografii nie brak anegdotek w najmłodszych lat oraz opowieści wojennych, które wzbudzą w czytelniku strach. O śmierci nikt z nami nie gadał. A żeby było ciepło i żebyśmy tę kaszę co dzień mieli, to była sprawa mamy, a nam dzieciom nic do tego. Moim problemem był brak ulubionych książek albo kolejki na szynach. Śmierć, ta prawdziwa, nie książkowa, była gdzieś daleko, może ktoś ją tam spotykał, ale przecież nie ja. Niemcy to był inny świat, z którym zetknąłem się tylko raz, gdy schwytano mnie w łapance. [1]

Dzięki kolejnym stronom tej pozycji niektórzy mogą sobie przypomnieć (a inni poznać) absurdy życia w czasach komuny. Jeżeli tym młodszym osobom, nie dane było poznać tych anegdot z ust najbliższych, Żywot wspinacza strachliwego okaże się bardzo interesującą propozycją, bo pełną opowieści jakby z innego, dalekiego świata. Pod gaciami i koszulami odkryłem równo ułożone roczniki paryskiej Kultury. Dynamit istny w tamtych czasach! Prokuratura murowana! [2]

Największą pasją Jacka Kamlera są góry. W książce – do pewnego czasu - aż roi się od tatrzańskich opowieści. Doświadczeń mężczyzny, ale także opowieści o cenionych przez niego ludziach, których życie wyznacza wędrówka po górach. W tamtych czasach autor książki dużo się wspinał. Pragnął zdobywać kolejne szczyty. Coś jednak nakazało mu przerwać to zachłanne pokonywanie górskich szlaków. Intuicja? Kolejne zdarzenia, które obserwował? Strach? Czułem, że przekroczyłem swoje górskie maksimum i teraz już tylko będę się cofał. [3]

niedziela, 2 listopada 2014

"Mój dżihad" Aukai Collins

Mój dżihad
Aukai Collins

Wydawnictwo Ender. Sławomir Brudny
336 stron
literatura faktu, publicystyka
Napisać dobrą książkę nie jest łatwo. A jeszcze trudniej jest napisać dobrą książkę o swoim życiu. Podstawą w niej powinien być ciekawy życiorys. Aukai Collins na nudę w swoim życiu na pewno narzekać nie może. Gdy dodać do tego reporterski styl, w jakim prowadzona jest cała opowieść, czytelnik ma przed sobą niebanalną, przepełnioną mocnymi fragmentami książkę, która stanowi ciekawe literackie doświadczenie.

Intryguje już sam tytuł książki. Dżihad w końcu nie kojarzy się zbyt dobrze. Wielokrotnie to pojęcie jest nadużywane bądź używane nie w takim kontekście, jak powinno. Arabskie słowo dżihad oznacza zmaganie się z przeciwnościami. Na Zachodzie zostało błędnie utożsamione ze świętą wojną, ponieważ pojawia się w Świętym Koranie w kontekście wojny. (…) Czyn lub działanie staje się dżihadem, gdy spełnia podstawowe i określone w Koranie kryteria. Upraszczając, kiedy atakowana jest muzułmańska ziemia, a muzułmanie zabijani, pojawia się potrzeba dżihadu. W tym przypadku obowiązkiem każdego zdolnego do walki muzułmanina staje się przyjście z pomocą ofiarom. Ale nawet w takiej sytuacji dżihad rządzi się wieloma regułami. Nie można zabijać osób, które nie podejmują walki. Uprawy i drzewa nie mogą być niszczone, a trzoda zabijana. Nie wolno nawet atakować domów modlitwy innych wyznań, a muzułmanie nie mogą zmuszać nikogo do przejścia na islam. [s. 34] Aukai Collins wspomina ponadto, jak mocno na przestrzeni lat zmieniło pojmowanie tego hasła.

Mój dżihad to spisane losy Amerykanina, który postanowił przejść na islam i walczyć u boku mudżahedinów. Przeszkadzała mu niesprawiedliwość świata i okrucieństwa bliźnich? Przypadkowe spotkanie wywarło na nim aż tak mocne wrażenie, by z rzutu zmienić całe swoje życie? Chwilowa fanaberia młodego chłopaka, który niekoniecznie wie, czego chce? Trudne doświadczenia młodości, które wyklarowały taką, a nie inną życiową ścieżkę? Nie znalazłem żadnej informacji mówiącej o tym, że Czeczeni są muzułmanami albo że Rosjanie dopuszczają się okrucieństw (…), ani że wojna w tamtym miejscu jest elementem dżihadu. Jednakże brodaci rebelianci wyglądali jak mudżahedini, a dla mnie był to bardzo znajomy widok. [s. 79-80] Z całej historii wyłania się rys człowieka odważnego, choć szalonego. Czasami ta osoba nas drażni, innym razem śmieszy. Momentami myśli się o nim jak o infantylnym młodym mężczyźnie, który miał nową zachciankę. Innym razem nie wierzy się w poziom jego odwagi, graniczącej z głupotą. Jednak to wszystko sprawia, że obok książki ciężko przejść obojętnie, nietrudno o moc dyskusji na jej temat.

Chociaż Mój dżihad jest swego rodzaju autobiografią, nie brak tutaj fragmentów rodem z filmów akcji. Poszczególne elementy tej układanki odkrywają nie tylko bezsens wszystkich opisywanych okrucieństw, ale także niemoc wobec walki z terroryzmem. O Collinsie wiele można powiedzieć, ale na pewno szczerze i jednoznacznie podchodzi on do walki z niepotrzebną przemocą. W swojej książce odkrywa działania FBI i CIA przeciwko terrorystom, ukazując jednocześnie, jak bardzo Amerykanie nie potrafią sobie z nimi radzić, wyrzucając w błoto całą masę pieniędzy, tworząc wysoki poziom biurokracji, nikomu tym samym tak naprawdę nie pomagając.

piątek, 8 sierpnia 2014

"Buenos Aires" Marta Handzlik

Buenos Aires
Marta Handzlik

Warszawska Firma Wydawnicza
164 strony
literatura podróżnicza / wspomnienia
Nie kategoryzujcie Buenos Aires jako literatury podróżniczej. Oczekujcie od książki czegoś więcej niż tylko biograficznych wspomnień z życia Evity. Nie myślcie, że jest to zaledwie notatnik z odbytej podróży. Wtedy czytanie tej pozycji okaże się wyśmienitą literacką zabawą. Znajdziecie tutaj wszystkiego po trochu. I odkryjecie, że Buenos Aires to przede wszystkim książka... o spełnionym marzeniu.

Cała przygoda Marty Handzlik zaczyna się od pewnej fascynacji. Od uwielbienia skierowanego do Evity. Autorka nie raz da czytelnikowi do zrozumienia, że zamierza przemierzać drogi, którymi jej idolka kroczyła. I że na zawsze będzie należeć do Buenos Aires. Pobyt w tym mieście był dla niej spełnieniem największego marzenia, by chociaż w ten sposób przybliżyć się do Evity. Poszukuje jej śladów w całym mieście. I trzeba przyznać, że niesamowicie potrafi snuć opowieść o miejscach, które pokochała. Potrafi swoją fascynacją nieźle namieszać w głowie innych.

A właściwie dlaczego Evita? Choćby dlatego, że była kobietą, która w czasach, gdy kobieta mogła być tylko żoną albo kochanką, zapragnęła być przywódczynią narodu. Przyszła znikąd, ale pragnęła wszystkiego. (...) Pokazała, że w kraju zdominowanym przez mężczyzn kobieta może wiele. Miała siłę, upór i wiarę w to, że może wiele zdziałać. [s. 28] Wokół niej kręci się cała argentyńska opowieść. Każda droga, którą Marta Handzlik kroczy jest pretekstem do opowiedzenia czegoś o niej. Każda rozmowa zostaje z premedytacją nakierowana na poznanie nowych faktów z jej życia. Każda spotkana osoba pozwala odkryć nowe ciekawostki.

Buenos Aires jest świetnym obrazem współczesnej Argentyny. Bowiem pomiędzy poszukiwaniami ducha Evity, autorka książki próbuje nam przedstawić dokładny obraz tego rejonu świata. Dlatego pozycja ta jest także swego rodzaju przewodnikiem. Poznamy trochę zwyczajów, zapragniemy skosztować specjałów kulinarnych i wiele więcej. Marta Handzlik zwróci nam uwagę na parę istotnych faktów, które mogą się przydać w naszej przyszłej przygodzie z tym krajem i miastem.

Styl Buenos Aires najbardziej zbliżony jest do luźno pisanego dziennika z przeżyć w obcym kraju. Można odnieść wrażenie, że duża część książki pisana była na gorąco. Autorka czasami się powtarza. Ale jednak całość można pochłonąć bardzo szybko. Czyta się ją bardzo dobrze, z zapartym tchem. Szybko przewraca się kolejne strony, by z każdą kolejną poznać nowe fakty.

sobota, 2 sierpnia 2014

Henryka Sytnera Wakacje na dwóch kółkach

Henryka Sytnera Wakacje na dwóch kółkach
Robert Maciąg, Henryk Sytner

Wydawnictwo Bezdroża / Helion
256 stron
literatura podróżnicza, biografia
Początkowo nie byłam w stanie zrozumieć idei przyświecającej powstaniu książki, a do niej samej zabierałam się jak pies do jeża. Z jednej strony jest to kwestia niewiedzy. Z innej – oczekiwań czy też ich braku. Podczas przewracania kartek szybko zmieniłam o tej pozycji zdanie. Sądzę nawet, że podobnych tytułów powinno powstawać więcej.

Niezwykle trudno w jednym słowie przedstawić, o czym dokładnie pisze autor książki Henryka Sytnera Wakacje na dwóch kółkach. Można pomyśleć, że tytuł mówi wszystko. Byłoby to jednak zbyt wielkim uogólnieniem. Z całą pewnością jest to przebieżka przez kolejne lata konkursu – dziecka pana Henryka. Swoista kronika ukazująca niemal 45 lat. Wiele w tym czasie się zmieniło: zarówno w sensie politycznym jak i w podejściu laureatów do wygranej. Ale za to zaparcie twórcy radiowego dorocznego rajdu powinno być drogowskazem dla wielu.

Książka wydawnictwa Bezdroża nie zamyka się w jednym gatunku. Czytelnik znajdzie w niej nutę biograficzną, elementy literatury podróżniczej, a także tzw. pisanie o tworzeniu, czyli fragmenty mówiące o tym, jak Robert Maciąg zabierał się do szukania informacji o kolejnych laureatach. Ale jest to także – a może przede wszystkim – świetne porównanie dwóch różnych światów. Może nie jest to publicystyka pierwszej klasy, ale jest za to napisana w sposób przystępny i przez to rewelacyjnie oddający ducha lat 80., 90., czy nam współczesnych. Autor porównuje i tym samym świetnie uświadamia, że pośród tak wielu zmian zachodzących w otoczeniu, niektóre sprawy mogą funkcjonować tak samo.


Robert Maciąg na pewno jest znany fanom literatury podróżniczej. Zapalony fan dwóch kółek. Rowerem przejechał Kambodżę, Indie, Chiny i wiele więcej. Któż jak nie on mógłby postarać się przedstawić historię Trójkowego konkursu?

Henryk Sytner to dla odmiany zupełnie inna broszka. Współczesna młodzież ma prawo go nie znać. A tymczasem dla wielu stał się bohaterem: przeniósł niemal fantastyczny (wówczas) pomysł wyjazdu zagranicę do rzeczywistości. Pokazał, że Polak potrafi. W ten sposób w roku 1970 wraz z nim wyjechała pierwsza grupa. Do egzotycznego NRD. Młodzi ludzie pokonywali kolejne rowerowe kilometry pomimo przeszkód w postaci przepustek, pozwoleń, kontroli drogowych i godziny milicyjnej. Spanie na dziko w namiocie było wykroczeniem. Podróż do innego województwa bez przepustki byłą niemożliwa, chyba że ktoś wybrał leśną drogę, ale złapany bez przepustki popełniał kolejne wykroczenie. Nikomu nie było łatwo. Niektórzy bali się tak bardzo, że nie wychodzili z domu, jeżeli nie musieli. Co innego dzieciaki na wsi. Dla nich cała ta sytuacja z wojskiem i milicją była czymś, co oglądało się w telewizji. Przecież u nich nie stał czołg i nie pilnował porządku. To działo się w miastach. [1]

Nie był to konkurs z rodzaju tych banalnych. Nie wystarczyło wysłać SMSa. Trzeba było mocno się postarać. Henryk szukał młodzieży z niewielkich miasteczek, bez doświadczenia i z wielkimi ambicjami. To właśnie dla nich był ten konkurs, a ludzie z PTTK byli przy nich zawodowcami. [2] Mieli oni za zadanie przygotować kronikę z wyprawy rowerowej. Wygrywały te najlepsze. Niekoniecznie pod względem treści – czasami wystarczył bardzo dobry pomysł, pozwalający wyróżnić się w tłumie.

sobota, 19 lipca 2014

Azja moimi oczyma

Azja moimi oczyma pod paroma względami różni się od innych książek ze swojej kategorii. Jest trochę taka jak ADHD, o którym parokrotnie autorka nam wspomina. Czytelnik znajdzie tutaj wszystkiego po trochu. Jednak mimo wszystko tytuł ten pozostaje ciekawym kompendium po Azji. Bardzo ciekawym dla tych, którzy o obszarze tym niewiele jeszcze zdążyli przeczytać.

Natalia Brożko we wspomnieniach z podróży opisuje swoje ośmioletnie przygody z Azjatami. Najbardziej zadowolony będzie ten czytelnik, który poszukuje nieco informacji praktycznych, trochę motywacji i wielu opisów miejsc, które warto zobaczyć. Sama książka jest dość ciekawie i praktycznie podzielona. Dzięki takiej formie łatwo i szybko można znaleźć w niej to, co czytelnika najbardziej interesuje. Początki, obyczaje, kulinaria, poszczególne miejscowości i odwiedzane miejsca... Podział jak z przewodnika. Autorka postarała się także o przykładowe ceny, dające spore rozeznanie.

Natalia Brożko wielokrotnie wspomina o swojej podróżniczej nadpobudliwości. Udziela się ona także w samym spisywaniu tych wojaży. Autorka gawędzi i opisuje. I czasami się powtarza. Trudno zapomnieć czegoś, co przeczytało się parę stron wcześniej. Dlatego słowa dla przypomnienia taksówkarze motorów i inne tego typu określenia uważam za mocno zbędne. Tym bardziej, że całość nie jest zbyt obszerna.

poniedziałek, 10 marca 2014

Hajer jedzie do Soczi

Hajer jedzie do Soczi
Mieczysław Bieniek
Wydawnictwo Annapurna, 2014
304 strony
literatura podróżnicza / publicystyka
Sielskie obrazki i ciekawe miejsca. Historie zabawne, ale czasami także przerażające. Nieprawdopodobne przygody, której chciałoby się samemu przeżyć. Ale także chwila na wzruszenie. Mniej czy bardziej szczęśliwe spotkania pozwalają podróżnikowi zjeść kawior, wystąpić w telewizji, odpoczywać na plaży z niemieckimi Rosjanami czy nocować w monastyrze. Spać w dobrych miejscach, ale także w namiocie pomiędzy krzakami. Doświadczać złego, ale przede wszystkim dobrego ze strony Rosjan.

***

Zaskakujące jest jak mało książek na temat Rosji do tej pory trafiło do moich rąk. Zapewne po części dlatego, że nigdy szczególnie na takie pozycje nie zwracałam uwagi. A tymczasem Mieczysław Bieniek w swojej najnowszej książce przedstawił ten region świata w sposób przezabawny i ogromnie ciekawy. Wzbudził moje zainteresowanie i chęć bardziej dogłębnego zapoznania się z nim.

Pomyśleć, że nowa propozycja Annapurny to tylko dobry wstęp dla zapoznania się z Rosją byłoby sporym nadużyciem. Przedstawia się w niej nie tylko realizację szalonego i niekoniecznie bezpiecznego pomysłu przemierzenia Rosji na rowerze – z północy na południe. To ciekawe kompendium, w którym znajdzie się szeroki obraz rosyjskiego społeczeństwa i stylu życia tego narodu. Autor rozprawia się ze stereotypami (zarówno w myśleniu o Rosjanach, jak i o Polakach), ale także pokazuje ciekawe miejsca, które niekoniecznie zobaczymy w przewodnikach. Trzeba zaznaczyć, że jako były górnik zwraca baczną uwagę na przemysł i konsekwencje jego rozwoju. To jednak nie oznacza, że w tej publikacji nie znajdzie się miejsce dla błogich krajobrazów.

Mieczysław Bieniek sam siebie opisuje jako człowieka upartego: gdy ktoś mi zagra na nosie, to tym bardziej mam motywację, by się odegrać i walczyć do skutku [1] Hajer wie swoje. Dla niego wyzwanie to wyzwanie [2] Dzięki temu nieraz trafia w miejsca, które okazują się niezwykle ciekawe, nieodwiedzane, nieodkryte. Ale także popada w tarapaty. Nieraz pomyślałam, że podróżnik ma niebywałe szczęście. Z wielu nieciekawych sytuacji udało mu się wyjść bez szwanku. Groźby z nożem w ręku, zaproszenie od bandytów, podróż ze złodziejem to tylko niektóre nieciekawe sytuacje, jakich w tej książce jest wiele. Także policja nie raz dała się Hajerowi we znaki.

Hajer jedzie do Soczi to jednak nie tylko widokówki z Rosji. Mieczysław Bieniek przestawia nam obrazki z Polski czy Litwy, ale także mocno skupia się na Skandynawii, która dla mnie jeszcze pozostaje nieodkryta. Przejeżdżając przez kolejne ciekawe miejsca w tym regionie, autor wzbudził moje zaciekawienie. Narobił mi niezłego apetytu.

Książka to także – a może przede wszystkim – obraz Soczi na pół roku przed zimowymi Igrzyskami. Obraz nieładu i chaosu. Hajer niejednokrotnie odkrywa fuszerki, które jeszcze niedawno można było zobaczyć u nas. W jednym przypadku nawet mocno doświadcza jej na swojej skórze. Zastanawia się w jaki sposób to wszystko ma być gotowe na to ogromne wydarzenie sportowe. Obecnie już wiemy, jaki był tego wynik. Niemniej daje to spore wyobrażenie o Rosjanach.

piątek, 7 marca 2014

Argentyna. Kobieta na krańcu świata

Książeczka Argentyna opisuje historię z pierwszej serii cyklu Kobieta na krańcu świata. Pokazuje życie codzienne kobiety-gaucha. Radość z wykonywania prac, które do niedawna były zarezerwowane dla mężczyzn oraz problemy związane z tym, jak tę młodą dziewczynę postrzega otoczenie. Blondynka o której mowa, stała się niejako towarem eksportowym, bo jej twarzą (i nie jej nazwiskiem) reklamuje się estancję, na której żyje i pracuje nawet na pokładzie samolotu. Martyna Wojciechowska wraz z ekipą swojego programu odwiedza  bezkresne przestrzenie pampy, by dotrzeć do tej młodej osoby i poznać jej historię.

Zaskakujące jak wiele może ulecieć z pamięci. Dlatego dla tych, którzy z tą historią mieli już do czynienia, publikacja jest świetną powtórką. Nie oznacza to jednak, że jest ona spisana na szybko, by podnieść dochody na tej samej historii. Z serii kieszonkowych książeczek wydanych pod szyldem National Geographic ten tytuł przypadł mi do gustu zdecydowanie bardziej niż seria innej znanej podróżniczki.

Argentyna to przede wszystkim parę ciekawych faktów z życia na argentyńskiej estancji. Fragment życia jakie prowadzą ludzie tam mieszkający i opiekujący się terenem. Podróżniczka i dziennikarka wgłębia się w ten świat i stara się bardzo dokładnie pokazać ten sposób na codzienność. A przy okazji sama uczestniczy w kastrowaniu byków, by później spałaszować smakowitości (lub też niesmakowitości) regionalnych, znieczulając się przed ich spożyciem sporą dawką miejscowego wina.

Publikacja jest o tyle ciekawa, że na wstępie przedstawia się w niej ciekawe i istotne informacje o Argentynie. Dane praktyczne, ale także wylicza się w niej najważniejsze miejsca, które koniecznie trzeba zobaczyć będąc w tym regionie. Kto zna magazyn Traveler, wie o co chodzi. Po każdym artykule czytelnicy znajdą tam garść niezbędnych informacji.

czwartek, 20 lutego 2014

Blondynka na Kubie

Beata Pawlikowska
Blondynka na Kubie
G+J (Burda Książki), 2006
214 stron
Beata Pawlikowska ma już wyrobiony swój specyficzny styl. Może to nie każdemu odpowiadać. Mimo wszystko jednak potrafi opisywanymi regionami zainteresować. W jej książek można przeczytać wiele ciekawych informacji. I Blondynka na Kubie na pewno do tej kategorii się zalicza.

Czasami nachodzi mnie myśl, że podróżniczka i dziennikarka znalazła złoty środek na to, jak stale poszerzać swój twórczy asortyment i zarabiać na nim. Bo czymże są notatniki, kalendarze i inne dodatki, które teoretycznie nie są nam do szczęścia potrzebne. Swoją drogą na nazwisku Coelho zarabia się w podobny sposób. Ale robi się już mały off-topic.

Beata Pawlikowska słynie ze swoich mini książeczek na temat Meksyku, Indii czy Peru. Jeśli im się dokładnie przyjrzeć, nie zabierają zbyt wiele. Można je traktować jako powtórkę z wiedzy, którą w zasadzie już powinniśmy mieć. Nieco inaczej ma się sprawa z powyższym tytułem. Blondynka na Kubie bowiem objętościowo jest zdecydowanie większa. Z całą pewnością jest to książka, którą można zaklasyfikować jako literaturę podróżniczą. Proszę jednak nie oczekiwać zdjęć. Nie znajdziecie tutaj ani jednego. Tytuł ten jest bowiem swoistym pamiętnikiem z wyprawy na Kubę. Autorka wspomina swoje przeżycia i trudy podróży oraz przekazuje swoje przemyślenia (tak jak to ma miejsce w innych pozycjach). Próbuje jednocześnie poznać prawdę o Ernesto Che Guevarze: mordercą był, czy innowatorem i idealistą? Nakazywał zabijać i uczył jak być rewolucjonistą, czy może próbował wpoić ludziom swój tok myślenia, nowe rozwiązania polityczne.

Guevara jako młody chłopak postanowił wybrać się w podróż po swoim kontynencie, by być bliżej ludzi. Aby poznać ich problemy i zrozumieć, czego tak naprawdę im potrzeba. (...) miał wtedy 26 lat. Jak każdy człowiek w jego wieku szukał w życiu potwierdzenia idealistycznych marzeń o dobrym świecie i sprawiedliwych ludziach. [1] Jeśli jeszcze nie widzieliście filmu Dzienniki motocyklowe, polecam. Jest to obraz kumulujący jego przeżycia podczas tej wyprawy. Jednocześnie nie jest to dokument, a ciekawa fabuła z Gaelem Garcią Bernalem w roli głównej.

Podróżniczka na (prawie) każdej stronie próbuje nam przekazać mentalność i życie Kubańczyków. Cierpliwość jest darem bogów i przywilejem wszystkich ubogich narodów świata. Tam gdzie brakuje pieniędzy, czasu jest najczęściej pod dostatkiem. Kuba byłą wyjątkowo biedna, żeby nauczyć swoich obywateli cierpliwości. [2] Pokazuje nam wszystko to, co jest w tym kraju najpiękniejsze, ale także ciemną stronę podejścia komunistycznego. Na Kubie każdy ma gotową historię o tym jak ciężko się żyje i gotowe oferty do sprzedania. Bo nie ma lepszej pracy niż kubański przemysł turystyczny w ukrytej odmianie myśliwskiej. [3]

sobota, 15 lutego 2014

Z Hajerem na kraj Indii

Mieczysław Bieniek
Z Hajerem na kraj Indii

Wydawnictwo Annapurna, 2011
320 stron
Czasami zastanawiam się, czy mają rację z tą reinkarnacją. Myślę jednak, że w takim hasioku każda myśl przewodnia jest dobra. Bogaty woła, że mu się należy. A biedny myśli, że tak musi być. Ot, co znaczy ślepa wiara, choć ja akurat takowej nie posiadam. [1]

Indie to kraj kontrastów. Wie to każdy, kto choć trochę interesuje się światem. W każdej podróżniczej książce zobaczymy mrowie zdjęć obrazujących wszędobylskie śmieci, brud i ubóstwo. Ale dopiero w książce Mieczysława Bieńka te obrazy przemówiły do mnie tak mocno. Może to wynik tak mocnego ich nagromadzenia?

Z Hajerem na kraj Indii jest książką niezwykłą pod paroma względami. Wyróżnia ją przede wszystkim język. Nie jest to czysta polszczyzna. Rodowity Ślązak przekazał kawałek swojego podróżniczego życia na swój, śląski sposób. Nie wiem co powoduje, że już samo zaciąganie tą gwarą sprawia, że ludziom z centralnej Polski pojawiają się uśmiechy na twarzy (autopsja). Dlatego dla tych samych osób książka może się okazać ciekawym doświadczeniem. Tym bardziej, iż autor opisy wojaży po Indiach i okolicach okrasza wspomnieniami i nawiązaniami do miejsca swojego pochodzenia. Takie swoiste dwa w jednym.

Wydawnictwo postawiło na wyjątkowość także jeśli chodzi o edycję książki. Jest to bowiem wspaniały album z dodatkiem tekstu. Nie zdrowotnie. Jednak proszę jej nie mylić z mini książeczkami wydawnictwa G+J, jak seria Dzienniki z podróży Beaty Pawlikowskiej. Zdjęcia są na każdej stronie, ale najczęściej stanowią tło opowieści. Dosłownie i w przenośni. Dokładnie obrazują to, co treściwie autor podaje. A opisy są w nie wkomponowane. Niczym dobrze dobrany tekst do pięknej melodii.  Z tym, że ze zdjęć wypływa nie tylko piękno i magia. Pokazują, jak wielkim… hasiokiem można ten kraj nazwać.

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Babcia w Afryce

Barbara Meder
Babcia w Afryce
Wydawnictwo Bernardinum
Biblioteka Poznaj Świat, 2010
280 stron
literatura podróżnicza/wspomnienia
(źródło)
No ale wędrowałam do Afryce nie po to, by zgłębiać tutejsze polityczne meandry. Moja ciekawość koncentrowała się głównie na obserwacjach życia codziennego. I tak było zawsze podczas moich podróży, nie tylko afrykańskich.

Wyznając tę zasadę i uwielbienie do twórczości Ryszarda Kapuścińskiego, pani Basia przedstawia nam swoją wędrówkę przez afrykańskie tereny. Przepraszam, połowę tej wędrówki. Druga część znajdzie się w książce Babcia w Pustyni i w Puszczy. A tymczasem w omawianej pokazuje hart ducha i ciała. Może jednocześnie zawstydzić nie jedną młodą osobę, która nie ma odwagi, by wybrać podróżniczy styl życia. Jeśli potrzeba Ci odpowiedniej dawki motywacji, tytuł ten wydaje się więcej niż odpowiednim.

Babcię w Afryce skategoryzowałabym bardziej jako esej czy pamiętnik. Nie są to historie opisywane z dnia na dzień, lecz krótkie formy na temat objeżdżanych krajów. Na niektóre jedynie narobiono mi większego smaku, bo powierzchniowo zajmują bardzo mało miejsca. Pani Basia wędruje z plecakiem, ale od hostelu do hostelu. Czasami zdarza się pomieszkać u miejscowych, wtedy książka robi się zdecydowanie ciekawsza. Autorka do swoich przygód - na każdym kroku - podchodzi w niezwykle optymistyczny sposóbWręcz dziecięco niewinny. Nie uznaję tego jako wady. Jednocześnie zadaje sobie mnóstwo pytań: dlaczego Ci ludzie do życia podchodzą w taki a nie inny sposób, o czym są te ich przyśpiewki? Ale nie skonsultowała tego z osobami, które potrafiłyby jej to wyjaśnić. A może chciała tylko czytelnika zaciekawić, by sam pojechał i to odkrył?

sobota, 23 listopada 2013

"Stary", młodzi i morze. Od Antarktydy do Alaski. Wyprawa wokół obu Ameryk.

"Stary", młodzi i morze to publikacja, która mogłaby stać na niejednej półce. Jej tematem jest przede wszystkim wyprawa grupy młodych ludzi z ułańską fantazją, pasjonatów żeglarstwa, pragnących spełniać marzenia o dalekomorskich podróżach. Ich pierwszym celem jest pokonanie ryczących czterdziestek, wyjących pięćdziesiątek, przepłynięcie wód Hornu i dopłynięcie do Antarktydy. Drużyna marzeń, której średnia wieku po opłynięciu Ameryki Południowej wynosiła zaledwie 22 lata jest jednak dowodem na stwierdzenie, ze apetyt rośnie w miarę jedzenia. Jeśli Horn jest żeglarskim Everestem, pora sięgnąć po K2. Dlatego zaledwie kilka lat później postanawiają zmierzyć się z legendarną Northwest Passage. Z trasą, która, nim podbił ją Amundsen, doprowadziła do zguby 64 ekspedycje. Którą nawet dzisiaj, w dobie lodołamaczy, niezawodnych silników, GPS i satelitów, pokonało zaledwie kilkadziesiąt jednostek na świecie. W tym żadna wcześniej pod polską banderą! Żadna tak szybko! I żadna w tak młodym wieku. Jednocześnie Jacek Wacławski – współautor książki oraz zdobywca najbardziej prestiżowych nagród żeglarskich i eksploracyjnych - wraz z ludźmi, których już na zawsze będą łączyć szczególne więzy osiągnął tym ostatnim zdecydowanie więcej. "Stary", dzięki naszemu szaleństwu i swojej morskiej działalności, stał się pierwszym polskim jachtem, który opłynął obie Ameryki.

Marcin Jamkowski całą historię przedstawia w klasycznym reporterskim stylu. W tych słowach ostrzegam czytelników, by nie oczekiwali po "Stary", młodzi i morze dziennika w stylu Kingi Choszcz, a nawet wspomnieniowej relacji z podróży niczym u Mirosława Kowalskiego. Zbierając wspomnienia uczestników południowej części, fragmenty dziennika Jacka Wacławskiego, maile, rozmowy telefoniczne z najbliższymi i pokładowe dialogi pozostałych osób z tego dream teamu oraz samemu uczestnicząc w wyprawie dokoła Ameryki Północnej, tworzy bardzo przystępnie napisaną całość, którą aż chce się czytać.

Do książki wydawnictwo dołączyło film dokumentalny wizualizujący nam północną część morskiej wyprawy. Wraz z uczestnikami wojaży nie tylko płyniemy Starym, ale także lecimy skalmolotem czy nurkujemy poznając podwodny arktyczny świat. Spotykamy ludzi, którym przyszło żyć w tym mniej czy bardziej depresyjnym świecie i poznajemy ich styl życia. Jesteśmy tym samym współuczestnikami wymagającej wiele odwagi przygody. Towarzyszymy całemu towarzystwu, gdy zmuszeni są do ucieczki przed miśkiem oraz wraz z nimi poznajemy wielorybników, którzy wydają się najbardziej zadowolonymi ze swojego położenia ludźmi na świecie. Całość nie udałaby się, gdyby nie szalone pomysły – oparte czasami na planach, częściej na marzeniach i rzadziej na chłodnych kalkulacjach tej ekipy przyjaciół.



powyższe fragmenty pochodzą z książki:
M. Jamkowski & J. Wacławski, "Stary", młodzi i morze, wyd. Bezdroża, 2013

piątek, 8 listopada 2013

Japonia w sześciu smakach

Gaijin gaijinem może i pozostanie, ale obserwując odmienny świat może wiele zauważyć.

"Japonia w sześciu smakach" to przede wszystkim relacja z wizyty w tym kraju. Prędzej niż przewodnik po zabytkach i miejscach wartych zobaczenia, jest to przewodnik po japońskich cechach charakteru. Anna Świątek przedstawia nam świat nowinek technologicznych, ale jednocześnie świat ludzi-robotów: pracoholików, którzy może i przodują w technologiach, ale jednocześnie nie są ludźmi komunikatywnymi. Bezustannie nieegoistycznie myślą o dobru całego społeczeństwa, ale jednocześnie są prawie nie dostosowani do życia rodzinnego. Geograficznie odizolowani od reszty świata są niesamowicie odmienni i przejawiają wieczny "strach" przed wszystkim co obce. Wydaje się, jakby nigdy nie pozwolili odkryć, co w ich duszy tak naprawdę gra.

Ten kto w powyższej pozycji szuka typowej relacji z podróży, poznania kraju wzdłuż i wszerz, przedstawienia najistotniejszych z punktu turystycznego miejsc – z pewnością się zawiedzie. Od drugiej strony nie jest to także książka antropologiczna w czystym tego słowa znaczeniu. "Japonia w sześciu smakach" podzielona jest na sześć rozdziałów, które pozwolą poznać ów Naród. Z jednej strony jest to zestaw najdziwniejszych (z punktu widzenia naszej kultury oczywiście) cech i zachowań Japończyków, jak np. owo wspomniane wyżej traktowanie przyjezdnych słówkiem gaijin. Niejapońska żona zawsze pozostanie osobą obcą, nie ważne jak mocno by się zasymilowała. Z innego punktu widzenia pozycja ta ma także gorzki smak. Bowiem każdy kij ma dwa końce, a każdy kot ma swój ogon. Autorka snuje ponure spostrzeżenia na temat konsekwencji życia jakie Naród ten prowadzi. Wskazuje palcem psychologiczne spustoszenie i niebezpieczeństwa, do jakiego może prowadzić taka mentalność.

Autorka podczas tej literackiej podróży zaprowadzi czytelnika do centrum filmowego, gdzie sama przeistoczy się w maiko. I to właśnie stąd pochodzą najbarwniejsze i najciekawsze zdjęcia. Trzeba mimo wszystko zauważyć, że publikacja ta to zbiór przepięknych fotografii. Dzięki nim nawet osoby, którym nie spodoba się styl pisania autorki odnajdą w książce pewien urok. Zdjęć jest bowiem całe mnóstwo. Może przeszkadzać, że nie są podpisane, ale są pogrupowane w taki sposób, by przedstawiały to, o czym nieco wcześniej lub o czym chwilę później autorka będzie wspominać.

A jaki jest styl autorki? Przezabawny. Odzwierciedla - jak sądzę - jej optymistyczny charakter. Spostrzeżenia jakich tutaj dotyka, są bardzo trafne i interesujące. Książkę czyta się niezwykle szybko i z zapartym tchem, z nie mniejszym zainteresowaniem do samego końca. Parokrotne powtórzenia nie przeszkadzają. Niejednokrotnie można wybuchnąć gromkim śmiechem. Dlatego może lepiej warto czytać ją w zacisznym kąciku, aby samemu nie narazić się na dziwne spojrzenia ludzi? No chyba że do życia podchodzi się z ogromnym dystansem - jak autorka. Jest ciekawie, jest w pewnym stopniu innowacyjnie. Aczkolwiek ja nie mam sporego doświadczenia w czytelniczym poznawaniu Japończyków. Jeśli Anna Świątek kiedykolwiek odważyłaby się napisać drugą książkę o Japonii - na pewno po nią sięgnę.


wtorek, 29 października 2013

Szkatułka pełna Sahelu

Między słowami, ale także na barwnych fotografiach odkryć można wizerunek sahelskiego bytu. Autor maluje portrety małych społeczeństw w sposób bardzo sugestywny i obrazowy. Można mieć wrażenie, iż samemu przebywa się w tych miejscach, czuje się tę samą atmosferę. Poznaje się wraz z autorem ludy afrykańskie i ich życie, kulturę, dawne losy, ale także wierzenia. 

Ponieważ nie spędziłem w Sahelu życia, lecz jedynie kilka tygodni, nazwałem swój skarb szkatułką. Otworzę ją teraz. Niech Dogoni, Bozo, Tuaregowie mi wybaczą.

Kiedyś usłyszałam, że trzeba być kompletnym szaleńcem, by podróżować przez Afrykę. Być może dlatego książkowe opisy wypraw po tym kontynencie tak mocno fascynują? Taka wyprawa wymaga olbrzymich pokładów odwagi i ogromnego zafascynowania, które przesłoni strach. Afryka - pomimo wielu eksploracji - pozostaje najmniej odkrytą częścią świata. Afryka zaskakuje na każdym kroku. Podobnie kolejne podnoszenie wieczka tej szkatułki.

W "Szkatułce pełnej Sahelu" autor spisuje  relację ze swojej przygody. Przedstawia, jakie trudy go spotkały, czego się obawiał, doświadczył. Ukazuje poważne rozmowy z członkami odwiedzanych społeczeństw. Tym samym jest to dobry kawałek reportażu. Jednak dodatkowo zebrał wiele książkowej wiedzy. Podsumował doświadczenia innych odkrywców Sahelu, których drogi również opisał. Dlatego książka jest przede wszystkim kulturoznawczym obrazem regionu.

Autor bardzo przystępnie przekazuje zebrane informacje i zaraża czytelnika pasją odkrywania różnic. Próbuje bardzo rzetelnie przekazać wszystko to, co tworzy wizję innego życia: biednego i prostego, ale pełnego tolerancji, szacunku i solidarności. Część ich kultury możemy uznać za niepojętą i niezrozumiałą, ale jest to ich świat. Otwarta przez autora szkatułka uczy nas dystansu ale także zrozumienia i szacunku do tego jakże innego kawałka świata.

I wróć kiedyś do nas. Afryka potrzebuje białych, a wy Afryki.