wtorek, 29 października 2013

Szkatułka pełna Sahelu

Między słowami, ale także na barwnych fotografiach odkryć można wizerunek sahelskiego bytu. Autor maluje portrety małych społeczeństw w sposób bardzo sugestywny i obrazowy. Można mieć wrażenie, iż samemu przebywa się w tych miejscach, czuje się tę samą atmosferę. Poznaje się wraz z autorem ludy afrykańskie i ich życie, kulturę, dawne losy, ale także wierzenia. 

Ponieważ nie spędziłem w Sahelu życia, lecz jedynie kilka tygodni, nazwałem swój skarb szkatułką. Otworzę ją teraz. Niech Dogoni, Bozo, Tuaregowie mi wybaczą.

Kiedyś usłyszałam, że trzeba być kompletnym szaleńcem, by podróżować przez Afrykę. Być może dlatego książkowe opisy wypraw po tym kontynencie tak mocno fascynują? Taka wyprawa wymaga olbrzymich pokładów odwagi i ogromnego zafascynowania, które przesłoni strach. Afryka - pomimo wielu eksploracji - pozostaje najmniej odkrytą częścią świata. Afryka zaskakuje na każdym kroku. Podobnie kolejne podnoszenie wieczka tej szkatułki.

W "Szkatułce pełnej Sahelu" autor spisuje  relację ze swojej przygody. Przedstawia, jakie trudy go spotkały, czego się obawiał, doświadczył. Ukazuje poważne rozmowy z członkami odwiedzanych społeczeństw. Tym samym jest to dobry kawałek reportażu. Jednak dodatkowo zebrał wiele książkowej wiedzy. Podsumował doświadczenia innych odkrywców Sahelu, których drogi również opisał. Dlatego książka jest przede wszystkim kulturoznawczym obrazem regionu.

Autor bardzo przystępnie przekazuje zebrane informacje i zaraża czytelnika pasją odkrywania różnic. Próbuje bardzo rzetelnie przekazać wszystko to, co tworzy wizję innego życia: biednego i prostego, ale pełnego tolerancji, szacunku i solidarności. Część ich kultury możemy uznać za niepojętą i niezrozumiałą, ale jest to ich świat. Otwarta przez autora szkatułka uczy nas dystansu ale także zrozumienia i szacunku do tego jakże innego kawałka świata.

I wróć kiedyś do nas. Afryka potrzebuje białych, a wy Afryki.

czwartek, 24 października 2013

Michał Książek - Jakuck

Zimą przez zamrożone okna autobusów nic nie widać. Pasażerowie chuchają, dmuchają i pytają smutno: - Ludzie, gdzie my jesteśmy?*

Ten cytat trafia w sedno, oddaje nastrój książki i nastrój Jakucka, opisanego przez Książka. Autor spędził w Jakucji kilka lat, przeżył kilka zim, założył tam rodzinę, poznał mróz, który większość ludzi kojarzy tylko z opisami łagrów. Książek tłumaczy ten mróz, posługuje się wszystkimi dostępnymi metodami by go opisać. I mu się udaje. Już nigdy nie będę myślała o tej części świata tak samo jak kiedyś, a Polska zima już chyba nigdy nie wyda mi się prawdziwa.

Michał Książek w "Jakucku" nawiązuje do dwóch polskich postaci związanych z Jakucją, to oni w pewnym sensie nadali jego książce kształt. Edward Piekarski, który stworzył słownik języka jakuckiego oraz Wacława Sieroszewskiego, autor "Dwunastu lat w kraju Jakutów" - oboje przyjechali tam jako zesłańcy (co sprawiło, że zaczęłam myśleć o Jakucji, jak o miejscu, w którym żyje się za karę). Książek podąża śladami Sieroszewskiego, tropi go, od Piekarskiego z kolei zaczerpnął pomysł na stworzenie słownika miejsca.

Właśnie dzięki takiej budowie, stworzeniu wokabularza, udało mu się wiele o tym miejscu powiedzieć. Czytelnik podczas lektury jest w stanie zmienić swoje myślenie i patrzenie na świat, przyjąć na moment perspektywę Jakutów, poznać słowa, za których pomocą opisują świat, a przede wszystkim znaczenia tych słów, często zaskakujące i kompletnie rozmijające się z tym, co sam byłby byli skłony przez dane słowo, czy wyrażenie rozumieć. Choćby podśnieżnik - przebiśnieg. Zwiastun wiosny. Lub: trup człowieka wyłaniający się z zaspy, również zwiastun wiosny.

Cała recenzja dostępna na moim blogu.

czwartek, 17 października 2013

Jutro przypłynie królowa

Maciej Wasielewski
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2013
e-book

O Jutro przypłynie królowa napisano tyle, że zanim jeszcze otworzyłam czytnik, miałam wrażenie, jakbym już była po lekturze. Wiedziałam, o czym to jest, wiedziałam, jakiego problemu dotyka, zdążyłam się już wcześniej przejąć i oburzyć, dlatego myślałam, że w trakcie czytania książka nie zrobi już na mnie specjalnego wrażenia. Ale myliłam się; zrobiła, i to przejmujące.

Zagubiona gdzieś wśród wód Oceanu Spokojnego maleńka Pitcairn, zamieszkała raptem przez kilkadziesiąt osób, znana była jedynie jako kryjówka uciekinierów na Bounty. Turystom odwiedzającym wyspę w poszukiwaniu śladów dawnych buntowników jawiła się jako istny eden, gdzie soczyste owoce są na wyciągnięcie ręki przez okrągły rok. Nikomu nie przyszło do głowy, że za tą rajską fasadą trwa haniebny proceder, który wyszedł na jaw na początku nowego tysiąclecia. W 2004 roku odbył się tam proces kilku pedofilii, mężczyzn należących do wyspiarskiej elity. Kilka dorosłych już kobiet zdecydowało się ujawnić, że w dzieciństwie przez lata były ofiarami wielokrotnych gwałtów, przestępstw samych w sobie paskudnych, ale w tym przypadku tym ohydniejszych, że działo się to przy milczącym przyzwoleniu wszystkich dorosłych Pitcairneńczyków, także rodziców tych dziewczynek. Dla każdego normalnego człowieka, niezależnie od tego, z jakiego kręgu cywilizacyjnego się wywodzi, jest to coś wyjątkowo niegodziwego.